Kota dwa dni temu odebrałam - kiedy do nich przyszłam wystraszony kot siedział w kącie a oni bali się do niego wyciągnąć ręki. Bez problemu go zapakowałam do transportera.
Od tej pory kot jest spanikowany - uciekł mi wczoraj z klatki i zamelinowała się w tapczanie, wcześniej psując mi żaluzje - na razie jej na to pozwolilam (na pobyt w tapczanie), ale przecież MUSZĘ ją stamtąd wyciągnąć. I dziś to zrobię.
Oba koty tam gdzie leżą zostawiają smugi sadzy - jeszcze z nich schodzi.
To by było tyle... gdyby nie to, że dziś dostałam telefon od mamy dziewczyny:
Jej mąż był z tym zadrapaniem na pogotowiu, dostał zastrzyk przeciw tężcowi i skierowanie do szpitala zakaźnego. I oni chcą wiedzieć czy kot był szczepiony na wściekliznę.
Ja na to - zgodnie z prawdą, że nie był. Nie ma urzędowego nakazu szczepienia kotów przeciwko wściekliźnie. Ponadto w momencie podrapania to był ICH kot.
Ona niezadowolona - czuję, że jeszcze będzie bruździć. Mam już DOSYĆ.
Póki co mam 3 bezdomne koty w pokoju i żadnych chętnych na nie.