Moja przygoda z kotami rozpoczęła się jakiś rok temu (z niewielkim hakiem
Kiedy wracanie po pracy do pustego mieszkania wystarczająco mnie zdołowało, zaczęłam przeglądać ogłoszenia w sieci (Gdy znajomi pytają mnie, skąd mam kota, odpowiadałam, że z netu
Dzięki Ryśce wybór padł na krówkę - Kluskę vel Domenkę. Był październik 2005 roku.
Pierwsze uczucia – jeszcze w kocięcarni – były mieszane: opadła nas ekipa drobnych futerek, które pchały się pod kurtkę, do transporterka, na transporterek – wszedzie! Jedynym kotem, który oficjalnie mnie olewał, była ... tak! Klunia
Kiedy w nocy przekroczyłyśmy próg mieszkania...
kiedy otworzyły się drzwi kontenerka...
Qluń przystapił do uświadamiania mi, co znaczy „manie” kota
A że okazała się świetną nauczycielką, wkrótce okazało się, że nie tylko mam kota, ale mam też kota na punkcie kota
W efekcie odrabianych zadań domowych, posiadłam następującą wiedzę:
- paprocie w mieszkaniu nie mają prawa bytu. Inne rośliny – mogą stać... o ile nie stoją na drodze kota,
- wydawane przez kociambra odgłosy nie są spowodowane katarem... to traktorek
- okno kuchenne – OK, mogę zastawić jakimiś badylami, ale większe okno w pokoju należy bezapelacyjnie do szefowej,
- żaluzje... cóż, ich założenie nie było najlepszym pomysłem: przypominała mi o tym co noc, średnio od 2. nad ranem,
- dowiedziałam się, że w małym mieszkanku niespecjalnie zapchanym gratami są miejsca, których istnienia nie podejrzewałam: pod meblem, na meblu, w meblu, za meblem, między meblami... etc.
- najlepszym sposobem wchodzenia pod szafę jest wjeżdżanie pod nią na pełnym gazie po galopie przez całą długość pokoju,
- poza graniem na żaluzjach ulubioną – oczywiście nocną - zabawą jest otwieranie skrzypiących drzwi staaarej szafy, w pełnym biegu odbijanie sie od oparć foteli, które tak zabawnie walą o podłogę, wracając do pionu (a jeszcze fajniejszy jest huk, kiedy fotelowi pionizacja nie wychodzi i wali się na podłogę
- wykradanie mokrych gąbek do mycia naczyń, zrzucanie z biurka wszystkiego, co da się zrzucić, toczenie po podłodze orzechów - normalka... o co chodzi?
- myszki... myszki... cóż można rzec o myszkach, chyba tylko to, że nigdy nie jest ich zbyt wiele – do dziś nie wiem, gdzie diablice je chowają - się myszaki pod ziemię zapadają i tyle...
- wszystkie reklamówki bezwzględnie są własnością kota, podobnie jak kartony i żarełko pozostawione w zasiegu kociego wzroku/węchu/skoku
- mokry koci tyłek świadczy o tym, że futro ucięło sobie drzemkę w umywalce, nie o kłopotach z trzymaniem moczu
- sypanie żwiru do kuwety jest Sztuką! i dokonywane być może tylko pod bezpośrednim nadzorem pani dyrektor, która osobiście nadaje powierzchni ziarenek właściwą strukturę i napięcie powierzchniowe
- jazda do weta jest świetną okazją, by przez kratki drzwiczek transporterka bawić się gałką zmiany biegów,
Ubolewam nad tym, ze Qluń już mnie nie budzi: skończyło się łaskotanie wibryskami, podgryzanie uszu, ciągnięcie za brwi i , o zgrozo, rzęsy
Tyle na dziś... trochę sie zebrało - roczny raport
Pozdrawiam wszystkich, którzy zajrzą do wątku futerek



więc już się nie mogę doczekać prezentacji 


 Widzę tyko sylwetkę „schylonego” kota, czarne wieeelgachne węgielki wygladające spod firanki i nerwowo chodzącą końcówkę ogona. Jeśli widzi, że wstaję – fruuu! I w długą po mieszkaniu...  Podciagnę żaluzje? Żaden problem: zawsze można podskoczyć, ewentualnie walić łapą po tych dzyndzlach służących do regulowania piórek żaluzji  
 
  ... a Tośka? Tośka, słodko mrucząc, pcha się do łóżka, zaczyna ugniatanie panci (do tego celu najlepiej się tarczyca nadaje 






  
