Uffff... już po ostatniej wizycie u schroniskowego weterynarza, ale zacznijmy od początku... . Wyczuwając kłopoty, kotkę postanowiłam zamknąć w kontenerku odpowiednio wcześniej - aby mieć czas na ewentualne problemy. Piętnaście minut po siódmej wzięłam ją na ręce - zdziwiła się, ale nie protestowała. Zbliżyłam się do kontenerka usiłując ją tam włożyć i... zaczęło się. W kocicę wstąpiło siedem diabłów

Ponieważ zwiedziona jej spokojnym zachowaniem trzymałam ją za słabo, Kleo wyskoczyła mi z rąk po czym kładąc uszy po sobie, warcząc niczym rozeźlony rottweiler i prezentując solidnie opancerzone łapy zasiadła na telewizorze. Ja ruszyłam do kolejnego ataku... reszta niech pozostanie milczeniem, wystarczy, jeżeli powiem, że zamknięcie Kleo w kontenerku zakończyło się urwaniem zasłony, dwoma ugryzieniami i jednym podrapaniem
Za to w schronisku prezentowała obraz nieszczęśliwego, grzecznego kota i z tryumfem dzierżę zaświadczenie, że kotka jest zdrowa - od razu została też zaszczepiona przeciwko wściekliźnie.
Po powrocie kocica dosłownie wyskoczyła z kontenera i zajęła swoje ukochane miejsce na parapecie, donośnym warczeniem oznajmiając swoje zdegustowanie porannymi wydarzeniami. Cóż... znowu będę musiała odbudować jej zaufanie, najważniejsze, że najgorsze mamy za sobą
