» Czw kwi 10, 2003 14:57
A to opisze, bo tez sobie przypomnialem druga sytuacje. Tyle ze nie na strychu a w piwnicy. Tam jest taki kranik z ktorego splywa woda z centralnego do wiaderka. W ta zime poszedlem dolozyc do pieca i slysze jakies chlupanie, tak sie porozgladalem chwile no i podszedlem do tego wiadra. Patrze, a tam mlody szczur sie topi. Moze was to zdziwi, ale uwazam ze od tepienia gryzoni to koty sa i pomoglem mu. Przestawilem wiaderko blizej siebie, szybko znalazlem kijek i podsunolem mu. Szczury zazwyczaj strasznie boja sie ludzi, ale spryt tego malego mnie zadziwil. Zlapal sie tego kijka z calych sil, jakby wiedzial ze on jest tam po to by go wycignac z tamtad. Nie wspinal sie po nim a czekal az go wyciagne. I wyciagnalem. Pierwszy raz bylem tak blisko dzikiego szczura. Dotknac sie nie dal, bo jak chcialem to zaczynal powoli odchodzic. Ale patrzyl sie na mnie z dobre 3 minuty i potem poszedl w swoja strone. Caly trzasl sie wiec pobieglem po ser, zeby zjadl sobie. Niestety tylko polowe porcji zjadl i.. od tamtej pory go nie widzialem. Mily zwierzak.
A i tak mi jeszcze jedna wpadla, tym razem smutna. Bylem wtedy malcem, znaczy z 5 lat mialem. Poszedlem sobie do stodoly a tam kot ktoremu toczyla sie niesamowicie piana z ust. NIedaleko od niego widzialem miske z jakims dziwnym jedzeniem. To jakies grudki byly o ile dobrze pamietam. W kazdym razie najprawdopodobniej zostal otruty. Tak harczal dlugo, pozniej trzasl sie, chodzil jak pijany. Nie wiem ile to trwalo ale dlugo bo kiedy to sie skonczylo juz ciemno bylo. Naturalnie pochowalem go, w tajemnicy, bo niestety najprawdopodobniej ktos z mojej rodziny to zrobil... z czego dumny nie jestem.
Albo jeszcze jedna smutna. Kiedys tez jak maly bylem, patrze moj sasiad w swoim sadzie wklada do worka psa, ktory niedawno sie do nas przyplatal. Nie byla to jakas wielka psina a ludziom ufala. Zwiazal ten worek, zrobil nim duzy zamach i pach z calej sily o drzewo. Przerazilem sie jak cholera, bieglem do niego krzyczalem plakalem. Gdy zauwazyl mnie przestal to robic. A zdarzyl juz pare razy go walnac o to drzewo. Niestety piesek umarl mi na rekach. Pozniej okazalo sie ze to na zlecenie mojej babci bylo. Niewiem do dzis czemu a ona juz umarla... okrucienstwo nie zna granic.
Jeszcze napisalbym pare smutnych, ale nie moge juz bo rece mi drza strasznie. Moze pozniej.