Mój koci narkotyk :)

Kocie pogawędki

Moderatorzy: Estraven, Moderatorzy

Post » Wto wrz 19, 2006 22:26

Czakirta zamieniasz je w łabędzie,żyjące dłużej lub krócej, ale pieknie, tak jak powinno się żyć....pisz dalej....

ezynka

Avatar użytkownika
 
Posty: 2382
Od: Pon sie 22, 2005 18:18
Lokalizacja: Świecie, kujawsko-pomorskie

Post » Śro wrz 20, 2006 0:22

Czakirta, miło Cię tutaj widzieć :D
Kto się tłumokiem urodził, walizką nigdy nie będzie!
[...] jesteś tym, co jesz... kabanosem w majonezie"

ariel

 
Posty: 18674
Od: Wto mar 15, 2005 11:48
Lokalizacja: Warszawa Wola

Post » Śro wrz 20, 2006 1:23

W dniu w którym Elvisek miał jechać do nowego domu, obiecałam sobie, że koniec - nigdy więcej kociaków! Przyszłym właścicielom kociaka wytłumaczyłam jak do mnie trafić, zeszłam przed blok i tam na nich czekałam. Trochę to trwało, nie mogli trafić... Oparłam się o balustradę i czekałam, czekałam, czekałam... Znudzona rozglądałam się wokół, gdy nagle coś niesmowitego zwróciło moją uwagę - przy samiutkiej klatce schodowej, w blokowym ogródku bawiły się dwa maleńkie, rude kociaczki! Poprostu szok - co takie piękne istotki mogły robić w tak okropnym, niebezpiecznym miejscu? Za chwile - jeszcze jeden... i drugi... Między kwiatkami wesoło szalały cztery maluszki. Dwa rude, szylkretowy długowłosy i czarno biały, też z długim włosem. Wychyliłam się bardziej, a kociaki w popłochu mało nie pozabijały się o piwniczne okienko :) Dzikuski. Piękne, maluteńkie dziczki. Ale nie! Przecież obiecałam sobie, że nigdy więcej! Mimo to myśli szalały w mojej głowie - zrobić to czy nie? Pomóc im czy zostawić na pastwę losu?
Wieczorem założyłam wątek na Kociarni w sprawie domków tymczasowych, nic - zero odzewu... Biłam się z myślami przez jakieś cztery dni.
Któregoś kolejnego dnia wracałam wykończona w środku nocy z pracy - rzut oka na ogródek - patrzę są! To był spontan. Zmęczenie zastąpiła porcja ogromnej energii. Pobiegłam do domu po puszkę najbardziej aromatycznej kociej karmy i wróciłam na dół... Uklękłam między kwiatkami... Intensywny zapach jedzonka kusił nieśmiałe zwierzątka. Zaczęły jeść. Rzucałam kupki karmy coraz bliżej i bliżej... Nagle bach! Szylkretowa kula znalazła się w moich dłoniach! Wrzask na całe osiedle! Wyszarpywanie się i drapanie nie przyniosły jednak efektu i po paru chwilach byłam już w windzie z najpiękniejszym kotem na świecie! Dziewczynka. Kotka. Kotunia. Piękność.
Wypuściłam ją w łazience, zrobiłam całą sesję zdjęciową i wrzuciłam fotki na forum. Opadły emocje. Zaczęłam zastanawiać się dlaczego właściwie to zrobiłam... Nie wiem jak to się stało. Poprostu. Spontanicznie. Mechanicznie. Chyba musiałam.
Zaczęłam się jej przyglądać. Nigdy bym nie pomyślała, że takie kocięta rodzą się w piwnicy. Cudo. Długowłose szylkretowe cudo. Kolejny szalony impuls - zostaje. Dopisałam post - Szylkretka ma już dom! Nigdy wcześniej, ani później nie zastanawiałam się czy dobrze zrobiłam zostawiając sobie trzeciego kota. Nie byłabym w stanie jej oddać. Miłość od pierwszego wejrzenia. Tak poprostu. Moja Campari. Lady Campari.

Obrazek Obrazek
Obrazek

czakirta

 
Posty: 511
Od: Sob sie 05, 2006 0:12
Lokalizacja: Warszawa - Szmulki

Post » Śro wrz 20, 2006 1:29

Witaj Arielku :) Jak już dzisiaj "na żywo" wspomniałam - Here I am :)
Obrazek

czakirta

 
Posty: 511
Od: Sob sie 05, 2006 0:12
Lokalizacja: Warszawa - Szmulki

Post » Śro wrz 20, 2006 2:16

Następnego ranka po złapaniu Campari wyruszyłam na kolejne "polowanie". Jak zaczęłam, postanowiłam skończyć. Albo żaden, albo wszystkie. Szaleństwo. Zrobiłam tak samo jak poprzedniej nocy. Uklękłam, rzuciłam jedzonko. Głód przezwyciężał strach. Podchodziły... Jeden ruch! udało się! Złapałam! Rudy! Z przerażenia z całych sił zaczął wbijać zęby w moje ręce! Wyrywać się! Wrzeszczeć! Drapać! Adrenalina jednak była u mnie tak olbrzymia, że nie czułam bólu - jeden cel - nie wypuścić go z rąk. Gdy już położyłam malucha w łazience, emocje opadły, rozluźniłam ręce - krew buchnęła pokrywając zlew czerwonymi plamkami. Zamiast złości czułam spokój. Wewnętrzny spokój że już połowa. Że dwa maluszki nigdy nie zaznają koszmarnego życia piwnicznego kota.

Ogryzek był śliczniutki. Złociutki chłopczyk. Bardzo szybko się zaklimatyzował. Spodobało mu się życie wśród ludzi, głaskanie, mizianie, całowanie... Miałam mnóstwo telefonów w sprawie jego adopcji. Każdy chciał mieć takiego pięknego przyjaciela. Ale nie każdy na niego zasługiwał. Wkońcu wybrałam. Ursynów. Niezakocony domek, ludzie z otwartymi sercami, pełni miłości. Przyjechali o 23, po mojej pracy. Nie mogli doczekać się ranka. Kot był przerażony, ja szczęśliwa. Dobrze trafił. Je najdroższą kocią karmę zamiast znalezionych na śmietniku ochłapów, śpi w łózku ze swoim ukochanym Dużym przyjacielem zamiast w chłodnej piwnicy. Kocha i jest kochany. Myślę, że jest mu dobrze. Napewno.

Dużo szczęścia mój "koci syneczku", rośnij w górę.

Obrazek Obrazek
Obrazek

czakirta

 
Posty: 511
Od: Sob sie 05, 2006 0:12
Lokalizacja: Warszawa - Szmulki

Post » Śro wrz 20, 2006 3:06

Długo po schwytaniu Ogryzka nie robiłam nic. Praca pochłonęła mnie doszczętnie. Wiadomo czas urlopów. Nawał pracy. Byłam w lecznicy od rana do wieczora. Niemalże siedem dni w tygodniu. A koty rosły i dziczały.
Aż nastąpił ten dzień. Wiedziałam, że tym razem sama już sobie nie dam rady. Namówiłam kolegę. Poszliśmy. O 14 popołudniu. Czarno-biały zwiał do piwnicy, rudas został w ogródku. Zamknęliśmy okienko. Zebrał się tłumek gapiów. Przerażony dzieciaczek ile sił w łapkach popędził w stronę miejsca gdzie zawsze się chował w razie niebezpieczeństwa. Wspiął się na okienko. Nie zdawał sobie sprawy, że nie wejdzie... Dorwałam go! Jego małe szpileczki raz po raz wbijały się w moje dłonie. Nie ważne, trudno. Wrzuciliśmy go do kontenerka. Jak oszalały obijał się o jego ścianki, chciał uciec, bał się... Bał się, że go skrzywdzimy. Mylił się. Na jego szczęście.
Rudy od razu trafił do mojej sąsiadki. Miała ambitne plany - "oswoję, odchowam, będę kochać do końca jego życia". Sielanka trwała dwa dni.
Trafił do mnie. Jako kompletny dzikus. Nie miałam czasu na oswajanie. Niestety. Bałam się, że urośnie i nikt go nie zechce. Bo kto chce wziąć dzikiego kota?

Po bardzo niedługim czasie zadzwonił telefon. Hanek. Forumowiczka. Kochana kobieta. To ona uratowała białego Stefana, kalekę skazanego na pewną śmierć. Razem z innymi "Ciociami wielkiego serca" przyniosły go do nas do lecznicy na operację tylnych nóżek i uratowały. Te kobiety przywracają wiarę w dobrych ludzi. We Wspaniałych Dobrych ludzi.
Hanek namówiła swojego syna na Rudego. Przyjechali. Wzięli. Pokochali.

Dziś zadzwonił telefon. Maciek. Duży przyjaciel Rudego (już Olka). Razem ze swoją dziewczyną (przepraszam - narzeczoną ;)) Asią są zachwyceni małym. Oluś Dużymi przyjaciółmi zapewne też... Nawet Tosia ich rozpieszczona koteczka zaakceptowała maluszka :) Narazie poznają się wszyscy nawzajem. Długa droga przed nimi. Długa, lecz pełna miłości. Takiego domku szukałam dla swoich "kocich dzieci". Bądźcie szczęśliwi. Pozdrawiam.

Obrazek Obrazek
Ostatnio edytowano Wto lis 14, 2006 2:35 przez czakirta, łącznie edytowano 1 raz
Obrazek

czakirta

 
Posty: 511
Od: Sob sie 05, 2006 0:12
Lokalizacja: Warszawa - Szmulki

Post » Śro wrz 20, 2006 3:40

Czarno-biały zniknął. Nie ma go. Jak kamień w wodę. Czekamy na Ciebie piękny kotku. Pokaż się. Wyjdź... Czeka na Ciebie Twój domek...
Obrazek

czakirta

 
Posty: 511
Od: Sob sie 05, 2006 0:12
Lokalizacja: Warszawa - Szmulki

Post » Śro wrz 20, 2006 17:31

Ja chyba za kazdym razem jak tutaj bede wchodzila to bede ryczala no nie moge sie powstrzymac
czakirta jestes wielka naprawde :aniolek:
Tajguś i Pusiaczek za TM.... już nie wierzę w cuda....

crisis

 
Posty: 1322
Od: Nie lis 27, 2005 19:08
Lokalizacja: dom nr1-Braniewo dom nr2-Włocławek

Post » Śro wrz 20, 2006 18:28

8O I chcesz nam wmówić, że taaakie cudeńka w kwiatkach czy innych krzaczorach osiedlowych znalazłaś :roll: :wink:

Tere fere kuku, pokątnie w piwniczce dziką hodofflę masz paskudo jedna :twisted: :wink:
Jakoś u mnie pod blokiem dzikie długowłose szylkretki nie paradują... :wink:

:D słodkie historie... cudne kociaki...pisz dużo i często! :D

Majszczur

 
Posty: 1062
Od: Śro mar 29, 2006 13:31
Lokalizacja: Warszawka... po prostu

Post » Śro wrz 20, 2006 19:01

Hehe, no przyznaje się :oops: bez bicia ;)
Rozmnażam, hoduje, później trochę straszę, szczuję psem (a i pchły też oddzielnie hoduję, aby potem je kociakami poczęstować ;)).
Kiedy koty są już optymalnie dzikie i zabiedzone - szukam im domów :) Ot takie małe hobby :D :D :D a i fajnie gdy potem ludzie mówią, jaka to ja wspaniała jestem hehe
Pozdrawiam Was kochani :)
Obrazek

czakirta

 
Posty: 511
Od: Sob sie 05, 2006 0:12
Lokalizacja: Warszawa - Szmulki

Post » Śro wrz 20, 2006 19:36

czakirta pisze:Hehe, no przyznaje się :oops: bez bicia ;)
Rozmnażam, hoduje, później trochę straszę, szczuję psem (a i pchły też oddzielnie hoduję, aby potem je kociakami poczęstować ;)).
Kiedy koty są już optymalnie dzikie i zabiedzone - szukam im domów :) Ot takie małe hobby :D :D :D a i fajnie gdy potem ludzie mówią, jaka to ja wspaniała jestem hehe
Pozdrawiam Was kochani :)


:lol: :lol: :lol:
Kto się tłumokiem urodził, walizką nigdy nie będzie!
[...] jesteś tym, co jesz... kabanosem w majonezie"

ariel

 
Posty: 18674
Od: Wto mar 15, 2005 11:48
Lokalizacja: Warszawa Wola

Post » Czw wrz 21, 2006 14:27

Gootecki chory... Emilka chora... Mysza chora... Przyjeżdża chora Tinka... O rany!!!
Gootecki ma rozwalony żołądeczek - pare dni temu wymiotował krwią...
Emilka ma nawrót kociego kataru...
Missy łysieje...
Tinka-suczka moich rodziców, przyjeżdża na leczenie - ma paskudne guzy...
Tylko Campari jest zdrowa... Naszczęście...

Nie wiem jak ja sobie dam radę. Muszę! Tinka pobędzie u mnie conajmniej ok. 3 tygodnie. Koci wróg. Morderca. Podejrzewam, że koty nie będą wychylały nawet noska zza mebli (no i wcale im się nie dziwię ;)) Już wyobrażam sobie te aromaty, jak zrobią sobie toaletę za moim łóżkiem...
:strach: Bleee...

Musimy przetrwać. Razem. Dla Tinki. Dla jej choroby. Należy jej się to. Dostałam ją od rodziców na 11 urodziny, była przy mnie w chwilach radosnych i tych troszeczkę mniej. Towarzyszyła mi na niemal każdym etapie mojego życia. Z zaciekawieniem przekrzywiała główkę wysłuchując moich opowieści, taka maleńka powierniczka... Jej mądre, brązowe oczka patrzyły na mnie w chwili cierpienia prosząc o pomoc... Tyle lat nie byłam w stanie jej pomóc...
Niestety, w mieście gdzie mieszkają moi rodzice nie ma specjalistycznego sprzętu, świetnych lekarzy, zaufanych...
Moja decyzja o przywozie Tinki była spontaniczna i myślę, że napewno słuszna. Pomożemy. Mam nadzieję...

Obrazek Obrazek
Ostatnio edytowano Pt wrz 22, 2006 2:24 przez czakirta, łącznie edytowano 2 razy
Obrazek

czakirta

 
Posty: 511
Od: Sob sie 05, 2006 0:12
Lokalizacja: Warszawa - Szmulki

Post » Czw wrz 21, 2006 16:25

Czakirta, ślicznie piszesz. Losy przygarniętych przez Ciebie kociaków czyta się jednym tchem.
Życzę Ci wiele wytrwałości w leczeniu Twoich futerek a futerkom dużo zdrówka.

Marla

 
Posty: 399
Od: Pon paź 10, 2005 17:26
Lokalizacja: Warszawa-Mokotów

Post » Czw wrz 21, 2006 16:27

I oczywiście kciuki za Tinkę :ok: :ok:

Marla

 
Posty: 399
Od: Pon paź 10, 2005 17:26
Lokalizacja: Warszawa-Mokotów

Post » Czw wrz 21, 2006 17:57

Doskonale rozumiem twoja decyzje zeby wziasc Tinke na leczenie ja zrobilabym dokladnie to samo. Mocne kciuki za wszystkie zwierzaki oby wszystko bylo dobrze :ok:
Tajguś i Pusiaczek za TM.... już nie wierzę w cuda....

crisis

 
Posty: 1322
Od: Nie lis 27, 2005 19:08
Lokalizacja: dom nr1-Braniewo dom nr2-Włocławek

[poprzednia][następna]



Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: skaz i 201 gości