Długo po schwytaniu Ogryzka nie robiłam nic. Praca pochłonęła mnie doszczętnie. Wiadomo czas urlopów. Nawał pracy. Byłam w lecznicy od rana do wieczora. Niemalże siedem dni w tygodniu. A koty rosły i dziczały.
Aż nastąpił ten dzień. Wiedziałam, że tym razem sama już sobie nie dam rady. Namówiłam kolegę. Poszliśmy. O 14 popołudniu. Czarno-biały zwiał do piwnicy, rudas został w ogródku. Zamknęliśmy okienko. Zebrał się tłumek gapiów. Przerażony dzieciaczek ile sił w łapkach popędził w stronę miejsca gdzie zawsze się chował w razie niebezpieczeństwa. Wspiął się na okienko. Nie zdawał sobie sprawy, że nie wejdzie... Dorwałam go! Jego małe szpileczki raz po raz wbijały się w moje dłonie. Nie ważne, trudno. Wrzuciliśmy go do kontenerka. Jak oszalały obijał się o jego ścianki, chciał uciec, bał się... Bał się, że go skrzywdzimy. Mylił się. Na jego szczęście.
Rudy od razu trafił do mojej sąsiadki. Miała ambitne plany - "oswoję, odchowam, będę kochać do końca jego życia". Sielanka trwała dwa dni.
Trafił do mnie. Jako kompletny dzikus. Nie miałam czasu na oswajanie. Niestety. Bałam się, że urośnie i nikt go nie zechce. Bo kto chce wziąć dzikiego kota?
Po bardzo niedługim czasie zadzwonił telefon. Hanek. Forumowiczka. Kochana kobieta. To ona uratowała białego Stefana, kalekę skazanego na pewną śmierć. Razem z innymi "Ciociami wielkiego serca" przyniosły go do nas do lecznicy na operację tylnych nóżek i uratowały. Te kobiety przywracają wiarę w dobrych ludzi. We Wspaniałych Dobrych ludzi.
Hanek namówiła swojego syna na Rudego. Przyjechali. Wzięli. Pokochali.
Dziś zadzwonił telefon. Maciek. Duży przyjaciel Rudego (już Olka). Razem ze swoją dziewczyną (przepraszam - narzeczoną
) Asią są zachwyceni małym. Oluś Dużymi przyjaciółmi zapewne też... Nawet Tosia ich rozpieszczona koteczka zaakceptowała maluszka
Narazie poznają się wszyscy nawzajem. Długa droga przed nimi. Długa, lecz pełna miłości. Takiego domku szukałam dla swoich "kocich dzieci". Bądźcie szczęśliwi. Pozdrawiam.