» Nie mar 16, 2003 22:51
Ojej, ale się u mnie w weekend działo!
W sobotę odebrałam od rodziców bardzo smutny telefon, że mój pies umiera. Pies jest mój, ale odkąd wyjechałam do Warszawy, rodzice są jego głównymi opiekunami. Pies nazywa się Set, ma prawie 12 lat, jest mieszańcem wilka z podhalańczykiem. Spodziewałum się, że to kiedyś nastąpi-duże psy żyją dość krótko, ale nie myślałam, że to będzie już.
Kiedy odebrałam wiadomość, po prosty ścięło mnie z nóg. Rzuciłam wszystko, wsiadłam w samochód i pognałam ostatni raz zobaczyć mojego Przyjaciela. Obiecałam rodzicom i mężowi, że w czasie drogi nie będę płakać, bo to pewnie skończyłoby się tragicznie.
Na miejscu okazało się, że Set leży pod kroplówką w bardzo ciężkim stanie. Trzeba było go zanieść do weta, nie wiedział co się dzieje. To okropne, bo do tej pory był pełen życia i energii. Przeraziło mnie podejście weterynarza! Nawet nie zrobili mu badań krwi!!! Nie mieli pomysłu co się może dziać, co robić. Dawali mu glukozę i tyle. Moi rodzice byli załamani. W ich mieście to najlepszy wet (!). Kiedy przyjechałam laboratoria były już zamknięte i badań nie można było już zrobić. Miałam już nawet myśl, żeby kogoś z tego laboratorium sowicie opłacić, żeby tylko zechciał zjawić się i zrobić badania.
Na szczęście wpadłam na lepszy pomusł (po 5 minutach od przyjazdu). Zapakowałam tatę i psa do samochodu, wyciągnęłąm mojego warszawskiego weta z jego prywatnych zajęć i ruszyłam znowu do Warszawy.
Na miejscu od razu badania, kroplówki, zastrzyki, kroplówki itd. Nie było innej rady i na noc musiałam zabrać psa do domu. A w domu Nikodem! Jeszcze nie oswojony i niepewny swojego miejsca, wylękniony. Zamknęłąm kota w łazience, wcześniej dostarczyłam mu wszystko co potrzeba. Psa umieściłam w pokoju. Całą noc obserwowałam Seta. nie mógł nawet się podnieść. Na zmianę płakałam i powtarzałąm sobie, że będzie dobrze. Nad ranem pies z wielkim bólem wstał. Znowu do Weta. Już na początku podejrzewał zapalenie wątroby, wyniki to potwierdziły. Do tego wysokie ciśnienie, problemy z sercem. Na szczęście szybkie i włąściwe leczenie postawiło Seta na nogi. Dzięki ci doktorze Szatanku (to nazwisko mojego weta)!!! Psa dziś wyekspediowałam do domu (znowu po kilku kroplówkach, 6 zastrzykach). Jest już na tyle silny, żeby znieść podróż, a on woli być u siebie w domu, mniej się denerwuje. Stan Seta jest nadal bardzo ciężki, ale jest już nadzieja. Teraz tylko dieta, leczenie i czekamy co dalej.
Przez cały czas marwiłam się też Nikodemem. Ponad dobę spędził zamknięty w łazience. Do tego słuchał nieznanych odgłosów psa. Bałam się, że znów nie będzie chciał wychodzić, będzie się bał.
Na szczęście kot bardzo dobrze zniósł wszystko. Po wyjściu z łazienki bawił się i dokazywał jak nigdy. Set już w domu szczęśliwy i coraz bardzej pełen życia. Oby tylko tak dalej.
Spadło ze mnie całe napięcie. Muszę się wyspać. Strata zwierzaka musi być straszna. Set to mój pierwszy pies, a Nikodem jest moim pierwszym kotem. Nie wiem jak sobie poradzę, kiedy na Seta przyjdzie czas. Dobrze, że Nikodem jest młody.Bardzo smutne to wszystko.
Mam nadzieje, że następne wiadomości będą już tylko wesołe.