Drapaczek mały (deseczke z sizalem) kupiłam zaraz po przybyciu Szeleczki do nas. Do znudzenia pokazywałam go kici, drapałam dla niej, drapałam jej łapką, przenosiłam ja pod drapak, jeśłi zaczynała sie wyzywac na fotelu, skrapiałam kocimietką i waleriana... Ze srednim efektem...

Przełom nastąpił, gdy kota otrzymała drzewko do drapania (prowizoryczne: obity wykładziną prze TZ-ta rowerek stacjonarny). To było cos- można było po nim skakac, wspinac się, chować do budki... I jeszcze pańcia chwaliła za ewolucje na drzewku i szurała po nim kotu patyczkem albo sznureczkiem. Od tego czasu skończyło sie drapanie czegokolwiek innego, zwlaszcza, że wbicie pazurków w fotel wywoływało niezadowolone pomruki pańci, a za drapanie drzewka kota była chwalona i głaskana. Borys po przyniesieniu do domu został najpierw posadzony na drzewku (to wiekopomne miejsce pierwszego spotkania "nosem w nos" moich kotów

). Załapał od razu- obserwując Shaele, ze to najlepsze miejsce do drapania i nigdy nie było problemów. Kochają swój drapak (teraz juz nowy, a wlaściwie 2 nowe

), drapią go z upodobaniem, gonią się i spychaja z półeczek, a gdy pancia wraca do domu- to obowiązkowo prowadzą ją do drapaczka i popisują się z minami "popatrz, jaki jestem mądry, jak pięknie drapię"
Zdarza się, że z ferworze zabawy rwą pazurkami fotele, kotłując sie na nich, Borys lubi sobie drapnąc dywan (chyba ma czasem chęc na drapanie płaskiego, a nie pionowego miejsca), ale obiektem do ostrzenia pazurków bezdyskusyjnie jest drapak.
Nieszczęsna pierwsza drapakowa deseczka- wzgardzona na początku- teraz jest zamocowana na balkonie i- o dziwo- bardzo chetnie uzytkowana...
