Takie czasy. Wszędzie zmiany, niekoniecznie na lepsze
Nemek nie może się u nas nudzić.
Takiego delikwenta mieliśmy wczoraj w łazience:

To kwiczoł, dwie kawki się nad nim znęcały. Odgoniłam, wzięłam kwiczołka w ręce, próbował uciekać, ale nie za bardzo mu to wychodziło. Skrzydełko cały czas jak na fotce, trochę mnie dziobał, ale tylko trochę. W 5 minut byłam w domu, zabrałam Nemezjuszowi karton, bo nie miałam innego. Zastosowałam zasadę 3xC (ciemno, cicho, ciepło), więc Nemek nawet się nie zorientował początkowo, co się w domu wyprawia.
Zadzwoniłam najpierw do dziewczyny, która od niedawna ma fundację, która m.in. ptakami się zajmuje. Pech, akurat była poza miastem. Zaproponowała, żebym dzwoniła do Straży Miejskiej, ale broniłam się, bo mam swoje zdanie na ich temat, raczej mocno negatywne. Jednak co zrobić? Niejeżdżąca jestem, więc musiałabym czekać na Krzyśka, żeby podrzucić malucha do Przytuliska pod Lublinem. To by było ~3-3,5 godziny. Ptica zjeść by musiała coś w międzyczasie, ale przecież robaków nie nałapię. Podpowiedziała ta dziewczyna, żeby jajko ugotować. Skąd wziąć jajko

Od biedy poszłabym do mamy po jajko.
Cóż, zdecydowałam się jednak, choć niechętnie na telefon do SM. Kazał przysłać zdjęcie. Wysłałam i, o dziwo, dostałam odpowiedź, że mam czekać na telefon od weterynarza. Szybko dostałam ten telefon, obiecał być za 20 minut. Był za pół godziny, a dlatego tak długo, bo nie mógł znaleźć mojego bloku

Oczko, bo mieszkam w miejscu, którego nie da się nie znaleźć. No ale. Okazało się, że przyjechał młody chłopak, pewnie student na praktykach.
I tu zaczyna się historia na kocie forum.
Bo kiedy zapaliło się w łazience światło i przyszły dwa człowieki, kwiczołek przestraszył się i jakoś wygramolił z pudełeczka, po czym zaczął przemieszczać się krokiem biegowym

na mieszkanie. Nemek nie mógł przepuścić takiej okazji. Powinnam była zamknąć go w małym pokoju, jednak w nerwach o tym nie pomyślałam. Na szczęście kwiczołek nie został tknięty kocim pazurem czy zębem, choć pozycję do ataku już zauważyłam. Złapałam ptaszka w najdalszym kącie i jakoś udało się go zabezpieczyć na czas transportu do auta.
Mam nadzieję, że mu tam pomogą. Czy to skrzydełko jest zwichnięte, czy złamane, nie wiem. Chyba przyszłam na początek masakry, bo tylko kilka piórek z łepka stracił. Te krukowate walą dziobami w główki. Do tej pory widziałam to tylko w wykonaniu srok, kawki miałam za te najłagodniejsze. Nic bardziej mylnego, jak się okazuje.
Zdania o SM nie zmieniam. Widocznie dyspozytor miał lepszy dzień po prostu.