Falka. Założycielka rodu Falkotów. Nazwę rodu - Falkoty wymyśliła Hana
Wszystkie nasze koty już zawsze będą Falkotami
Falka zamieszkała z nami w 1999 roku. Szylkretka. Szylkret to nie kolor, to charakter. Była dowódcą i szefem sił szybkiego reagowania. Falka wchodziła do pomieszczenia i od razu było wiadomo kto tu rządzi. Ona ustalała zasady - w nocy się spi; nie wywalamy kwiatków, bo są wazne dla naszej Dowódczyni (czyli mnie
. Dzięki Falce a raczej jej zaginięciu trafiłam na forum (wtedy to byly jeszcze Koty.pl i masa trolli). Dzięki zaginieciu Falki zrobiłam zabezpieczenie naszego okna i stronę
http://miau.pl/zabezpieczenia/index.php (z pomocą formumowiczów i Rafała).
Nie zbliżajcie się do Falki, gdy ona tego nie chce... Moja mama zaczęła ją przytulać dopiero, gdy po udarach wywołanych nadciśnieniem wywołanym nadczynnością tarczycy Faleczka nieco złagodniała
Wcześniej mama się jej bała. I naprawdę wystarczyło tylko spojrzenie... My mogliśmy z Falcią zrobić wszystko. Gdy Falka poważnie chorowała lekarka nie proponowala tabletek, bo uznała, że nikt ich Falce nie poda. Wyjaśniłam lekarce, że owszem - my podamy bez problemu
Jedyne czego nie udało mi się przeprowadzić, to obcinania pazurków. Falka grała ze mną w łapki i zawsze była szybsza. Pod koniec życia, gdy już nie miała siły, żeby sobie samodzielnie obgryzać pazurki pozwoliła, żebym je obcięła.
Falcie dostałam od mojego szefa. Nie zdążył wysterylizować swoich 7-miesięcznych kotów. Tak więc Falka (de domo Sówka) była nieplanowanym dzieckiem młodocianych rodziców. Miałam ją na dłoni następnego dnia po narodzinach. Słodki, kolorowy klusek. Była piękna. Zawsze. 100% kota. Zgrabna, szybka, skoczna, lojalna, niesprzedajna. Kot wyjątkowy. Jedyny we wszechświecie. Była z nami 21 lat. Gdy wiedziałam, że jej czas się kończy zamowiłam lekarza, który mał zrobić eutanazję w naszym domu. Po śmierci Rusłanka i Saszy bardzo chciałam, żeby Falcia odeszła spokojnie, w naszym domu, z nami u boku. I tak było. Lekarz miał przyjechać o godzinie 21. Falcia odeszła godzinę wcześniej. Byłam obok niej. Nadal jest z nami. Jej prochy leżą w urnie w bibliotece. Na zawsze w sercu.
Sasza urodził się z mamy Kreski na wsi pod Tarnobrzegiem. Ojciec nieznany. Któryś z przodków był szlacheckiej krwi
Havana. Tak się dziwnie plotą losy pokrewieństwa. Sasza był czekoladowy. Niezwykłe umaszczenie i niezwykły kot. Podczas porodu był prawdopodobnie niedotleniony. Tak stwierdził lekarz. Lekarz także powiedział, że Sasza bardzo słabo widzi lub wcale. Nie zgodziłam się z tą diagnozą
Sasza widział doskonale był jednakowoż niezbyt sprawny fizycznie. Nazywaliśmy go czasem profesorem. Wskoczenie na krzesło lub inny mebel wymagało kilku dni intensywnych obserwacji i obliczeń. Kotangensy, siła, masa, kąty. za pierwszym razem skok się nie udawał. Ale za drugim już tak
Sasza medytował ze mną. Czasem gramolił się na moje kolana w czasie medytacji a czasem siadał obok mnie i tak sobie siedzieliśmy. Znam kilku mistrzów zen... większość to koty.
W następnych odcinkach będzie Rusłanek, Cynamon i Lucjusz.