Katapulta funkcjonuje od lat, to stary drapak sąsiadów, który chcieli wyrzucić, ale wzięłam na taras.
Wstępnie były dwie katapulty, jedną niestety już odłączyłam, to znaczy wyleciała w kosmos razem z kotem. Kot wrócił, katapulta nie przeżyła. Uwielbiają to miejsce, ale ona jest na mniejsze osobniki, albo bardzo dobrze zwinięte. Cosia daje radę i Manula tylko. Albo czarne?
W nocy wstawałam kilka razy szukać Piłki Nożnej z latarą, ale nie pojawił się żaden Godot, aczkolwiek jedzenie zniknęło.
Przed chwilą dzwoniłam do Doroty Sumińskiej, ma od lat "swoje jeże" w ogrodzie, powiedziała, że jak jadł i chodził potem, to nic mu się nie stało. No mam nadzieję, dzisiaj wieczorem czekamy

.
Pechowy dzień wczoraj był niestety.
Pan Grzesiu (od Foresta) jest zapalonym ogrodnikiem, wyhodował sobie sadzonki dyni i z wielkim namaszczeniem dał mi kilka takich do wsadzenia już, tylko miejsce nasłonecznione miało być i odpowiednio przygotowane, co dla tych kilku sadzonek robiłam przedwczoraj pół dnia.
I wsadziłam. Podlałam. W odpowiedniej odległości były, piękne!
I co? Wczoraj się okazało, że zjadły je ślimaki, tak całkiem zjadły, nawet listek nie został

.
Te ohydne, bezdomne.
A potem Godot...
Dalej zimno. Fuj.
Ale tak czy inaczej spokojnego, dobrego dnia i byle do wieczora.
Będę czekać.