Patrzę na to trochę od innej strony, choć ostateczny wniosek jest podobny. Ludzki umysł nie jest dokładnym odwzorowaniem mózgu zwierząt w zakresie myślenia, chociaż ma podobne emocje, odczuwanie bólu, strachu, macierzyństwa, a także np. przyjaźni, wierności jak kot, pies czy inne ssaki, a nawet szerzej - wiele innych zwierząt. Jednak myślenie, umiejętność wyjścia poza zadany schemat jest u człowieka jednak inne, nie daje się też porównać z żadnym komputerem. Komputer, gdy każemy mu sprawdzić prawdziwość zdania "Wszyscy ludzie kłamią" będzie badał kolejno stu, tysiąc milion ludzi kontrolując ich prawdomówność. Człowiek potrafi powiedzieć - to zdanie jest fałszywe - bez takich badań. Po prostu stwierdzi, że jeśli wszyscy kłamią, to ja także kłamię wypowiadając to zdanie - a więc nie jest prawdziwe, czyli nie wszyscy kłamią. A jeśli rzeczywiście "wszyscy kłamią", to ja mówiąc to nie kłamię, a więc znowu - nie wszyscy kłamią. Taka umiejętność spojrzenia z zewnątrz jest właściwa tylko dla mózgu ludzkiego, który zresztą jest ciągle wielką tajemnicą - podobno wykorzystujemy zaledwie 10% jego realnych możliwości. Nawiasem mówiąc - nie potrafię wyjaśnić na gruncie ewolucji, zakładającej rozwój na zasadzie przydatności, dlaczego TAKI mózg wyewoluował? Jak umiejętność przeprowadzania "w pamięci" skomplikowanych matematycznych obliczeń (co ujawnia się często u ludzi upośledzonych umysłowo, a więc tkwi gdzieś w naszym umyśle) miała pomóc małpoludom przetrwać wśród dzikiej przyrody?
Natomiast całkowicie się zgadzam, że zwierzęta znacznie rzadziej (jeśli w ogóle) bywają okrutne w tym sensie, że zadają cierpienie bez potrzeby, nie z głodu, ale dla samej przyjemności napawania się bólem innych.
Dlatego nie twierdzę, że jesteśmy tacy sami jak zwierzęta, nie chcę powiedzieć, że lepsi - ale po prostu inni.
A co do Boga - wiesz, ja jednak wierzę w jego istnienie. W tym sensie, w jakim mówi o tym fizyka teoretyczna. Zacytuję to, co pisałam w innym wątku:
To trochę tak, jak z pomysłem, że tylko materializm jest poglądem naukowym, a wiara - nie. Taki obraz wykreowało Oświecenie, obalając Boga i tworząc wizję świata skończonego, poznawalnego, deterministycznego i człowieka jako "myślącej maszyny". Tymczasem współczesna fizyka już od 100 lat (od teorii względności i mechaniki kwantowej) udowadnia, że świat jest dokładnie odwrotny - nieskończony, niepoznawalny, probabilistyczny, człowiek zaś, jego myślenie jest czymś więcej, niż zbiorem reakcji chemicznych. A odpowiedź na pytanie, skąd się wzięły prawa fizyki, powszechne, niezmienne, obowiązujące w całym wszechświecie może być zarówno taka, że wzięły się "same z siebie", jak i ta, że zostały światu nadane przez COŚ, jakąś siłę, którą profesor Meissner nazywa transcendencją, a którą można utożsamić z Bogiem. I nie da się ukryć, że precyzja praw fizyki, w których najmniejsze odstępstwo powoduje, że świat -ten nasz, w którym żyjemy - w ogóle nie miałby szans powstać, jest mocnym argumentem za "boskim" pochodzeniem owych przepisów rządzących kosmosem. Co przyznał nawet główny ideolog ateizmu, Antony Flew, który całe dorosłe życie poświecił na dowodzenie, że Bóg nie istnieje, wytyczał nowe standardy w podważaniu prawdziwości wszystkich religii, a jego książka [i]Teologia a falsyfikacja na długo określiła program dociekań myślicieli ateistycznych. Po latach Flew, poznając kolejne ustalenia nauk ścisłych, zwłaszcza fizyki, uznał, że bardzo się mylił, a racjonalne myślenie prowadzi nieuchronnie do wiary w istnienie Boga.[/i]
Ale oczywiście wiara w to, że prawa fizyki powstały "same z siebie" (a więc żaden Bóg nie istnieje) jest równie prawdziwe. Bo poruszamy się tu już na gruncie wiary, a nie nauki, która na tak postawione pytanie nigdy nam nie odpowie.