Żeby rozruszać futra i odreagować sytuację pojechaliśmy do lasu. Zauważyłam, że koty niechętnie wychodzą ostatnio z domu, dawniej ubrane w szelki od razu stały pod drzwiami.
Najpierw pojechaliśmy na łąkę, pospacerować. I od razu trafił się nam mały piesek na spacerze, więc Echo na jakiś czas stracił chęć do jakiegokolwiek spaceru, zrobił szczotkę z ogona i zaprowadził mnie do samochody. Ale druga próba się udała - łąka i łas zrobiły się atrakcyjne, nawet dla buczacego Kotka.
Na działce koty rozlazły się na wszystkie strony - Kotek do domu, a Echo łaził za nami i pomagał w grabieniu trawnika. Potem Kotek wsiadł do samochodu, bo stwierdził, że w nim ciepłej, a Echo wskakiwał na drzewa, biegał za patyczkiem i rył w kretowiskach. Ale wystarczyło, że drogą przejechał jakiś zabłąkany samochód a od razu był w domu.
Na koniec poszliśmy zabezpieczyć drzewo, które bobry zaczęły nam obgryzać, a kiedy obejrzałam się, zobaczyłam że Echo jest czymś bardzo zaaferowany koło domu.
Mysz... Nieżywa, bo załatwił ja momentalnie, ale jak świetna do zabawy... Az żal mu było ja zabierać Ale zaczął padać śnieg zabrałam kota do samochodu i pojechaliśmy do domu. I mam dylemat - czy to była jakaś przypadkowa mysz, czy ta, którą całą zimę dokarmialismy w domu (żeby nam przestała włamywać się do szafki

) i która przeżyła pobyt w domu rodziny z dwoma kocicami.
Jak zniknie kasza, którą zostawiłam w misce, to będzie znaczyło, że to jednak nie ona
