Szampan nie otwarty ale wypity.
Wczoraj świętowaliśmy.
nie, nie znalezienie domu. Niestety nie.
świętowaliśmy 4 mce jak Kapitan jest u mnie.
Prawie pół roku... ROZUMIECIE TO? prawie pół roku mam kociaka do wydania, małego, ślicznego domowego i przy ciągłym ogłaszaniu nie mogę mu znaleźć domu...
Chyba oszaleję.
Napisałam więc z tej okazji posta na FB i wylałam trochę żali, bo co napiszę że szukam domu to ktoś mi klaszcze że kot już dom znalazł u mnie i wszyscy chcą żeby został. Ja go wypycham w świat a świat go wpycha z powrotem do mnie.
Dlatego trochę się wściekłam na ludzi, bo już mnie to przestało bawić. Nie jestem typem człowieka spowiadającego się w necie ze swojego życia prywatnego ale mam rozum i jeśli piszę że nie stać mnie na kolejne zwierzę to znaczy że mnie nie stać. Do tego mam niejasną sytuację mieszkaniowo-rodzinną, a nie chciałabym podjąć decyzję, ze teraz jest ok, a za pół roku mieć dramat pt " muszę się pozbyc kota bo inaczej pozbędą się mnie". Myslę o tym aż nadto.
Chyba ruszyłam internety, bo aż napisały do mnie 2 osoby chętne kupić Kapitanowi puszki (zbawienie wy moje, ja od miesiąca robię bazarek i z niczym nie mogę zdążyć). Zaczęłam więc rozmawiać z jedną panią i okazuje się, że ujawniła się pani która Kapitana wtedy znalazła i przyniosła do TOZu.
Nie wiecie jak mi miło, prawdę mówiąc podejrzewałam, że ktoś jechał na wakacje i oddał swojego kociaka bezmyślnie rozmnożonego, tym czasem okazuje się że Kapitan został znaleziony na jakimś placu biwakowym w kiepskim stanie. Pani oddała go na Okno Życia martwiąc się że Kapit trafi do schroniska i okazuje się że śledzi jego losy.
Dostałąm jego zdjęcie z dnia znalezienia..
Jakie to było brzydkie!
Ale faktycznie taki był.
Teraz to jest panicz.
Dorasta. Mogłabym napisać że poważnieje, ale nie. Jest coraz gorszy. W dodatku zabrał się za skakanie po meblach, usilnie pcha się na telewizor, a moje kwiaty do wiosny chyba nie dożyją - gdzie ich nie schowam tam on wskakuje i zrzuca. Już wyrósł z piłeczek i teraz "idzie w świat" i poszerza horyzonty kombinując co by tu jeszcze.
A jest uparty jak osioł. Zacięte z niego kocisko, żadnego respektu, jest zawsze pewien siebie i zdeterminowany. Jak coś sobie umyśli to kaplica.
Z fajnych zmian stało się to że wzmocniliśmy nasz kontakt. Prawdopodobnie przez te zęby miał taki wywściek i nie dało się do niego wyciągnąć ręki bo się wściekle rzucał i gryzł. Teraz czułośc okazuje kapkę inaczej, nauczył się miziać, ocierać i z mruczeniem przychodzi na głaski. Zaczął też gadać. Mówię na niego pieszczotliwie "Ropucha", bo wydaje taki dźwięk jak wiosną rozchodzi się nad stawami w okresie godowym żab
A rano ma swoją stałą śpiewkę jak nagraną i otwarzaną tą samą melodię.
Jest kosmiczny.