» Wto lip 20, 2021 10:56
POMOCY KOT PO WYPADKU JESTEM ZAŁAMANY
Od 3 lat opiekuje się kotem jak myślałem bezdomnym (później okazało się, że kot miał/ma właścicieli). Kot zaczął przychodzić do mnie na taras, a ja go dokarmiałem. Na początku uciekał jak mnie widział ale stopniowo się oswajał, po jakimś czasie zacząłem wpuszczać do domu i spędzał czasami sporo tego czasu. Na noc chodził gdzieś spać. Po pewnym czasie zaczął robić się coraz większy i spasiony jak się okazało to kotka która będzie miała małe. No i nadszedł dzień w którym się okociła i to na dodatek u mnie w domu. Kilka dni po tym jak urodziła 6 pięknych kociaków, przypadkiem okazało się że właścicielem jest sąsiad. Któregoś dnia zauważyłem że ona się kręci po jego podwórku, a on daje jej do miski karmę. Zapytałem czy to jego kotek i tak się dowiedziałem że ona ma właściciela. Poinformowałem go, że ona się okociła u mnie i skoro jest jej właścicielem to oddam mu ten cały majdan. Jak powiedziałem tak się stało. Oddałem karton z kotami a on zrobił im w garażu legowisko. Jednak po około 15 min widzę że Grażyna (tak dałem jej na imię) leci w trawie i coś niesie w pysku. Wpadła do domu do sypialni i schowała się pod szafka nocna, patrzę a to jeden z kociaków, po chwili zostawiła go i poleciała po następnego. No więc poszedłem do niego i mówię nic z tego nie będzie ona je znosi z powrotem. Nie pozostało mi nic innego i zabrałem koty do siebie. W tracie rozmowy sąsiad przybliżył mi trochę historie tej kotki. Oni mieszkali na działce budowanej przyległej do mojej posesji w przyczepie holenderskiej a w między czasie się budowali. Zapragnęli mieć kota więc sobie go sprawili. Kotka zamieszkała z nimi w przyczepie, miała zrobiona klapkę i sobie wychodziła kiedy chciała i gdzie chciała. Jak się wybudowali i jego żona zaszła w ciążę to przenieśli się do nowego domu a kot został w przyczepie (bali się o ciąże i kontakt z kotem). Niedługo później przyczepę sprzedali, a kot został na dworze (dlatego kot zaczął do mnie przychodzić, w prawdzie zrobił drewnianą wiatę/garaż ale kot tam nie chciał być). Małe kotki rosły, a sąsiad ani razu nie zapytał jak koty, nie przyszedł odwiedzić nie zrobił kompletnie nic, mimo że powiedziałem mu jak odbierałem kotki że może przyjść odwiedzać, no i niech szuka im domów (skoro to jego kocia rodzina). Koty pięknie się chowały, a sąsiad nawet razu nie przyszedł i nie zapytał, więc to ja znalazłem im domy. Za jakiś czas zaczepiłem sąsiada i mówię że warto Grażynie zrobić sterylizacje bo nie chciałbym co chwilę opiekować się małymi kotami. Tak nie ma problemu on zrobi jej sterylizacje, ale nic nie robił, więc obawiając się o to że co kilka miesięcy będę kocim tata załatwiłem kotce sterylizacje jak skończyła karmić.
Kot latał między mną a nim, często w ciągu dnia bywał w domu, ale wieczorami gdzieś nocował. Jak wyjeżdżałem to się nawet nie przejmowałem co z kotem bo nie poczuwałem się do bycia właścicielem a jedynie dbałem za kogoś. Czas mijał i tak minęło 3 lata. W tym roku pojechałem na tydzień na urlop. Wróciłem ale kota nie było, jeden dzień się nie przejmowałem jednodniowe nieobecności się jej zdarzały, ale jak minął kolejny dzień zacząłem się martwić. Obdzwoniłem wszystkich sąsiadów którzy mogli ja widzieć i do których też chodziła (włącznie z prawowitym właścicielem) . Nikt jej nie widział a właściciel tylko lakonicznie odpowiedział "a wiesz, nie widziałem jej z 1,5 tygodnia" . Mijały kolejne dni a ja coraz bardziej się martwiłem i traciłem nadzieję. Dałem ogłoszenie na FB, ale nikt jej nie widział.
Po 4 dniach dzwoni właściciel i mówi do mnie, że znalazła się zguba (nie mogłem uwierzyć bardzo się ucieszyłem) ale po chwili dodał że jest przetrącona ciągnie nogi za sobą. Szybko poleciałem patrzę jest bidula ale tył miała sparaliżowany a sama była przestraszona. Mówię do niego trzeba ją wieźć do weterynarza, biorę tel i dzwonie gdzie się da, no a on mówi "ja wypiłem piwo, nie pojadę", no to mówię może Twoją żona a on "gdzie ona pojedzie... ". Ok mówię ja ją zawiozę po dziesiątkach wykonanych telefonów udało mi się dodzwonić do całodobowej kliniki we Wrocławiu. Przyjechałem po chwili po nią i pytam dzielimy koszty leczenia? "tak oczywiście nie ma sprawy".
Kot trafił do kliniki zrobiono prześwietlenia RTG, wyniki krwi i podano leki. Okazało się że nie widać złamań chociaż kot wyglądał jak pogruchotany w tylnej części. Lekarz oznajmi mi że nic nie widać, jakby na siłę szukać to są podejrzane pewne dwa kręgi ale żeby coś ocenić trzeba kota zabrać na tomograf lub rezonans koszt około 1000 zł. Kota zostawiłem na obserwacji. Za wizytę zapłaciłem prawie 500 zł (leki, badanie i prześwietlenie). Wracając zadzwoniłem do właściciela podzieliłem się informacjami na temat stanu kota i kosztów oraz dalszego leczenia i kosztów jakie się z tym wiążą. Sąsiad powiedział że sporo zapłaciłem i że musi to skonsultować z żoną. Poprosiłem żeby do 9 dał mi znać co robimy bo w klinice muszą wiedzieć co dalej robimy. Rano biorę tel. patrzę, sms czytam a jego żona napisała "przepraszamy ale nie stać nas na takie kosztowne leczenie w drodze drugie dziecko, możemy się jedynie dołożyć do uśpienia kotka". Nie wierzyłem w to co czytam, postanowiłem się już nie odzywać, bo widząc postawę było wszystko jasne że jestem w tym wszystkim sam.
Następnego dnia kota zabrałem zapłaciłem za dobę pobytu i zabrałem do innej przechodni. Lekarz oglądał zdjęcia i mówi że faktycznie tam nic nie widać, ale żebym się nie poddawał że może z tego wyjdzie że ma odczucia głębokie i że według niego nie jest przerwany rdzeń kręgowy. Kot nie rusza ogonem, włóczy tył za sobą. Na drugi dzień po odebraniu z kliniki obserwując kota widzę że jedna nogę czasami wyciąga jak się przeciąga druga zgina w łapce w części z pazurami, ogon nie jest zupełnie bezwładny (uniesiony przeze mnie do góry opada powoli). Niestety kto sam się nie załatwia muszę go odsikiwać ale to mi nie idzie, przez co tylko raz na dobę porządnie robi to wet. Dodatkowo codziennie u weta dostaje zastrzyki przeciwbólowe, a w domu mycholine, meloxoral. Jak ja się dotyka w połowie kręgosłupa to ja bardzo boli.
Wet podejrzewa że jest ucisk na nerw ponieważ kot ma czucie głębokie i odruchy sromu i odbytu. Obecnie zachęca mnie do wizyty u neurologa ale to wszystko sprowadza się i tak do operacji. Neurolog napewno zleci badania krwi tomograf lub rezonans koszt 1000-1200 a później operacja około 7 tys.
To nie jest mój kot (chociaż po ostatnich przygodach wygląda na to że stałem się nim mimowolnie). Moja dziewczyna spotkała sąsiada w sklepie jak robił zakupy na grilla: skrzynka piwa, kiełbasa... przywitał się i nawet nie zapytał co u Grażyny, jak się czuje co robimy i planujemy (zachowanie poniżej wszelkiej krytyki).
brakuje mi siły psychicznej i pieniędzy na leczenie kota. Może ktoś wie czy można się zwrócić o pomoc do kogoś, może jakaś fundacja, może jakieś są inne wyjścia, cokolwiek. Proszę o Pomoc