Cieszę się ,że Sorry ma okazję posiedzieć na parapecie w słoneczku. I w deszczyku. Który łapie gdy pada mu na nosek. Że może wieczorem chować główkę w łapki gdy pikują jaskółki. Siedzi do późna.
Tak jak inne kociska. To był doskonały wydatek osiatkowanie parapetu w "dużym" pokoju.
Nasze dziewczynki Marion i Sonny
Wczoraj w sklepie byłam. Janusz przed pracą zasnął więc wybrałam się samotnie. Obeszłam rejony przy okazji. Malców nie było. Gabrysi też (dziś też pusto- gdzieś się wyniosły?). W sklepie kolejka
za mięsnym a chciałam udka kurzęce, wątróbki kurzej i nerek dokupić. Część dla dzieci Gabrysi. Zanim doszłam do sprzedającej pani TŻ zadzwonił gdziem ja. Bo on już idzie z pomocą do dźwigania. I dobrze, bo większych zakupów bym nie zrobiła. Zanim doszedł była moja kolej. Pani Martusia zapakowała mi już dwa udźce (małe i Gabrysia uwielbiają gotowane) , kilka świeżych nerek. Po 2 kilosy wątróbki poszła na zaplecze. Nam się z zaplecza wynosi.
hałas za plecami dał znać ,że Janusz przybył. Zawsze tak jest, że wprowadza poruszenie. Głośny jest straszniście. Gdy już się powitali i pożartowali pyta mnie com już wzięła. Mówię więc, zgodnie z prawdą, że już zwierzaki zabezpieczone są. a nasze sprawunki za chwilkę weźmiemy.
Tak, tak kuraka mam- dopowiadam na kolejne pytanie.
Tak, tak wątróbka się waży -odpowiadam na kolejne.
Odszedł, sobie chleb do pracy kupić. Ziemniaczki na obiad wybrać. makaron do koszyka wrzucić. Patrzyłam za nim. Dopiero zauważyłam panią stojącą za mną. Gapiła się na nas znad maski. Uśmiechnęłam się do niej i wróciłam wzrokiem do Pani Marty co nam wątróbkę ważyła. Nabrała za dużo ale zgodziłam się zostawić mówiąc
wie pani przecież, u nas wszystko zjedzą. Pani stojąca za mną wycedziła głośno spod maski, nawiązując do naszej z mężem rozmowy
to zwierzęta są ważniejsze niż ludzie?! że w pierwszej kolejności im się kupuje?! Była wyraźnie zgorszona. Ton był zaczepno karcący. Zerknęłam w te oczki błyszczące znad materiału osłaniającego usta. Nie spuszczając wzroku z niej odrzekłam głośno acz grzecznie
tak, są ważniejsze.To nasza rodzina. Wpierw karmię je. Dla nich jedzenie musi być! My sobie chleba ze smalcem weźmiemy. A one, gdy je olejemy, umrą z głodu. Zrozumiała pani o co chodzi?! Pokazała mi plecy. Jakaś taka cisza się w kolejce zrobiła. Na krótko bo już Janusz przyszedł i gromko rzucił
a torebek większych na ziemniaki nie ma?! Ostatecznie mało rezolutna Pani Marta nie dała nam udek dla dzieci. Właśnie to stwierdziłam. Dobrze, że mam zamrożone "na zapas".
Dziś rano noszenie łapki było bezcelowe. Bardzo się umordowałam. Janusz w pracy na noc. Więc wpierw poszłam las nakarmić. Wróciłam. Wzięłam łapkę i polazłam do Gabryśki. Po drodze karmiąc te, które czekały. Zaskoczone ,że jestem z bagażem były niezwykle ostrożne. Potem jeszcze kotłownia obsmyczona została. Nareszcie dotarłam na miejsce. Przelazłam pod siatką. Przeciągnęłam sprzęt. Ręce mi opadły. Zero rodziny. Z wczorajszego żarcia sporo zostało. Wyrzuciłam resztki, pomyłam miski. Wołałam cały czas. Nie pokazał się żaden maluszek. Tyle przyzwyczajania dzieci do mnie poszło się rypać za sprawą starych bab. W innym poście napiszę jak Janusz "nakrył" w piątek wieczorem Teresę Drugą gdy włam na teren zrobiła. I co wyczyniała. Awanturka niezła była ponoć bo mój facet nie odpuściła. Dumna jestem z TŻ-ta ,że nie darował babie.
Gdy przełaziłam na powrót, Gabrysia była pod autem na drugim krańcu parkingu. Osaczyły ją dwa kocury. Bardzo się przed nimi broniła. Jednego widuję w lesie. Ignorował łapkę. Nie przychodzi regularnie. Straszy Czarusia bardzo. Nie udało się go ułowić. Drugiego widziałam raz. Kilka dni wcześniej (gdy z Anią chodziłyśmy po ludziach szukając płaczącego malca na balkonie) . TD zostawiła nocą żarcie pod autem a on przyszedł.Więc robi to od pewnego czasu. Czyli wiedziały obie o nowym kocie i zero reakcji. Nie dały znać by wykastrować to coś co biega. Wie, że bym stanęła ze sprzętem. Mogła to być kotka. Co to zaraz urodzi lub już urodziła. Kolejny nie chciany miot byłby na świecie. Z ganiania za Gabrysią wnioskuję, że to kot. Biedna, broniła się bardzo. Nie wiele mogłam zrobić. Boję się ,że ma rujkę.
Takiego "pecha" ma ta kocia rodzina ,że aż mnie boli w środku. A może to ja go mam?!
Nic to, jutro znów próbujemy.