No to wytłumaczę czemu uważam za kontrowersyjne finansowanie zabiegów właścicielskich w obecnej formie.
Było do tej pory tak, że na zabieg można było iść do wyznaczonej lecznicy "talonowej" i mógł iść tam każdy właściciel z każdym zwierzęciem.
- W to że taka akcja "uruchomi" tych których
stać, ale nie widzą potrzeby kastracji albo "nie wydadzą tyle na byle psa / kota" nie wierzę. Pierwsi uznają oferowaną "marchewkę" za zbędną (a "kija" nie ma), drudzy raczej nie zdecydują się na wysiłek "obrobienia" zabiegu skoro nie muszą (trzeba znaleźć lecznicę, umówić się, pojechać, opieka pooperacyjna...) bo to też będzie "na byle psa / kota" za dużo ("marchewka" niekonieczna, "kija" brak).
- Osoby które już odciązyły miasto adoptując ze schroniska mają zabieg albo zrobiony, albo prawo wykonania go w schronie; osoby adoptujące z fundacji dostają przeważnie zwierzęta po zabiegach. Czyli im ten program się nie przysłuży (albo - nie musi, mają już wyznaczone miejsce darmowego zabiegu).
- Zostają jako beneficjenci: ci których stać było na zakup za kilka tysięcy z hodowli albo za kilkaset złotych od pseudo, ci którzy wzięli zwierzaka od rozmnażacza, ci którzy zwierzę znależli i ci co adoptowali z DT/fundacji zwierzę za małe na zabieg.
Jeśli byłoby kryterium dochodowe przy finansowaniu - ok. Jeśli nie ma - czy na pewno miasto którego "nie stać" na różne sensowne działania związane ze zwierzętami i przyrodą powinno finansować zabiegi tym którzy kupili zwierzaka za grube pieniądze? Uważam że niekoniecznie. Tym bardziej że to te osoby - przeważnie "biegłe w internety", z samochodem - prędzej skorzystają z takiego programu niż przysłowiowa emerytka z przygarniętym kotem (bo chodzi do lecznicy blisko, a dalej nie dojedzie - albo w ogóle nie będzie wiedziała o akcji, nie każdy czyta gazety i "internety", nawet młodsze osoby często nie wiedzą że coś takiego jest). A za ich zabieg zapłaci nie tylko "miasto", ale też ta emerytka swoimi pieniędzmi (wyjaśnię dalej).
Już pomijając aspekt "wychowawczy" takich "zrywów finansowych" (zabiegi raz są, raz nie). "Bonus" dostaje się nie za zachowanie "dobre" (kastracja we właściwym czasie), tylko za "złe poprawione" (zwlekanie z kastracją do czasu kiedy będzie za darmo). "Dobre" jest w pewnym sensie "karane" (zapłaciłeś z własnej kieszeni, a mogłeś nie zapłacić). Nie zdziwiłabym się gdyby efekt długofalowy był odwrotny do zamierzonego - "nie wykastruję teraz bo po co płacić, z małymi coś się zrobi, a na zabieg pójdę w takim roku że będzie za darmo" (poczekam na "marchewkę", mogę czekać, "kija" nie ma).
A dlaczego napisałam że zapłaci swoimi pieniędzmi emerytka (a dokładniej - ona, Ty, ja, fundacje i wszyscy właściciele zajmujący się porządnie swoimi zwierzakami). Skoro zabiegi zwierząt właścicielskich (także posiadanych przez ludzi których stać na nie i na wiele więcej) są skierowane do konkretnych lecznic, to od pozostałych lecznic te zabiegi "odpływają". W rezultacie taka lecznica traci część swoich dochodów. I w dalszym rezultacie - być może podniesie ceny, być może da mniejszy albo żaden upust fundacji, karmicielce itp - albo i jedno, i drugie. Czyli za zabieg dla osoby zamożnej płacimy nie tylko poprzez pieniądze "miejskie", ale również z własnej kieszeni.
Więc wg mnie powinno być ALBO kryterium dochodowe, ALBO możliwość wykonania zabiegu w dowolnej lecznicy która przystąpiła do programu miejskiego (nie wybranej w drodze przetargu), z finansowaniem zabiegu ze strony miasta kwotą X (z "parametrami" typu X zł to średni pies, 0.5 X to kocur i mały pies, Y to średnia suka itd) a resztę kwoty - gdyby była - dopłacałby właściciel. Dałoby się to wg mnie spokojnie ogarnąć aplikacją internetową dostępną dla lecznic (zgłoszenie zamiaru zabiegu -> czasowa rezerwacja środków miejskich na ten zabieg, zgłoszenie wykonania -> odliczenie środków od dostępnej puli, rozliczenie - na takich zasadach jak teraz talonowe). Zabiegi byłyby w ten sposób szerzej dostępne i lepiej rozpropagowane (łatwiej się sięga po cukierki dostępne pod ręką niż po te w odległym sklepie
, więcej lecznic miałoby interes w propagowaniu programu, właściciel dowiadywałby się o programie choćby przychodząc po preparat na pchły albo na obowiązkowe szczepienie) plus bardziej sprawiedliwie rozłożone (obecnie beneficjentami-pewniakami są osoby o których pisałam wyżej, oraz stali klienci lecznicy talonowej, natomiast właściciel zwierzaka będącego dłużej pod opieką lecznicy "nietalonowej" - już niekoniecznie, bo tu ma zaufanie, bo głupio potem wrócić jak się zabieg zrobiło gdzie indziej....). Odpadałby aspekt odbierania dochodu lecznicom. Oraz odpadałby pogląd "dobre lecznice zabiegów miejskich nie robią, nie pójdę" (autentyczne).
I do tego chipowanie, chipowanie, chipowanie - darmowe, najlepiej obowiązkowe, najlepiej również łatwo i blisko dostępne, nie gdzieś pod marketem na obrzeżach miasta ("akcje") albo po trochu w lecznicach talonowych (chipy kończyły się dużo szybciej niż zabiegi). Za tym zagłosuję bez oporów, na każdą kwotę. Najlepiej z "kijem i marchewką" - "marchewka" darmowego chipowania i współfinansowanego zabiegu, "kij" w postaci wysokiego podatku za psa bez kastracji i chipa (z kotem gorzej, psy są "ewidencjonowalne" przez szczepienia na wściekliznę - niestety)
I jeszcze jedna strona istnienia zabiegów miejskich - byłam kiedyś świadkiem jak lekarka nie mogła za nic wytłumaczyć właścicielowi suki z ropomaciczem że pies nie może czekać na zabieg te parę tygodni aż się zabiegi miejskie zaczną. Lecznica w której rzecz się działa nie była talonowa. Mina pana sugerowała że uważa że lekarka chce go naciągnąć na kasę, tzn. zabieg tutaj a nie tam. Nie wiem czym się to skończyło....