» Czw lip 16, 2020 21:19
Re: dwa kocurki niewykastrowane
Jestem już po urlopie, wróciłam, a po powrocie w pracy baaardzo dużo pracy. Jednak nie pisałam wam o tym, że tuz przed wyjazdem wpadłam na ogłoszenie na stronie animalsów w moim mieście, ze ktoś poszukuje kotka bardzo podobnego do mojego Julka. Byłam pewno, ze to nie o niego chodzi, ale dla spokoju ducha zadzwoniłam. Kobieta przyszła zobaczyć i stwierdziła, że to jej. Kot nie chciał do niej podejść, z rak jej zeskoczył i uciekła w swoje ulubione miejsce. Okazało sie, ze to taka pani typu 40 letnia Barbie, kot syna 27 letniego, który pracuje zawodowo i ma mamusię na utrzymaniu, wcześniej utrzymywała ją matka emerytka. Ona nie pracuje całe życie, wszyscy zamieszkują w jednym pokoju. Pokazałam jej że kot ma u mnie bardzo dobrze, że koty się zaprzyjaźniły, żeby porozmawiała z synem i przekonała go , że u mnie będzie mu lepiej, a ostatnim argumentem za tym by u mnie został to fakt.że go pokochałam i chciałabym się nim dalej opiekować.
Powiedziałam o kastracji, ona stwierdziła, że nie chciała tego robić i nie miała tego w planie, wypuszcza go podwórko, a blok jest blisko bardzo ruchliwej ulicy, pełno samochodów na podwórku, bo dla niej ważne by poczuł wolność. Pokazała ranę na nodze zagojoną twierdząc ,że długo się goiła bo go jakiś inny kot pogryzł, zaatakował, wygląda, że nie była u weterynarza z tą raną, zagoiła się z trudem, kot ja długo wylizywał. Stwierdziła, że przytył u mnie, a jej się podobał taki szczupły bo miał talie , wcięcie. Pokazałam jej , że kot nie może być taki chudy, mój Hugon jest z jesiennego miotu, a jej z wiosennego z ubiegłego roku i jest mniejszy, szczuplejszy, bo pewnie niewłaściwie go karmi słabej jakości karmą i pokazałam jaka powinna być sierść kota gładka, aksamitna, a nie szorstka, sztywna. Poprosiłam aby przemyślała, porozmawiała z synem i z uwagi na jego dobro zostawiła go u mnie.
Niestety na drugi dzień przyszła i wzięła go, bardzo to przeżyłam, popłakiwałam kilka dni, żałuję , że do niej zadzwoniłam no ale nie wiedziałam, kto jest po drugiej strony,
Powiedziałam ,że nie oddam jej kota jeśli będzie go wypuszczała na podwórko bo prędzej czy później dojdzie do nieszczęścia i kot zginie. Ale żadne argumenty do niej nie docierały, No i tak straciłam Juleczka, pocieszam się , ze jej syn go kocha, bo szukał go, jeździł po ulicach i sprawdzał rożne miejsca i ponoć na matkę krzyczał, że go wypuszczała jak on był na poligonie 3 tygodnie. Oczywiście za kastracje nie zwróciła pieniędzy, za jedzenie też nie zaproponowała, ale mam nadzieję, że może mu życie uratowałam, bo kot wykastrowany nie będzie się tak szwendał, hormony nie będą buzowały i bardziej się będzie trzymał domu.
Hugo przeżywał na równi ze mną zniknięcie Julka, a potem ja wyjechałam, jak wraziłam to był wychudzony nie chciał jeść, tęsknił, przesiadywał na balkonie. Ale jest już dobrze, jest dopieszczony, dokarmiony i znowu chce abym z nim się bawić on nie lubi tego robić sam, chce mieć kompana do galopu, biegu, skakania itd