Witajcie.. z góry przepraszam, jeśli nadałam zły temat.. W końcu postanowiłam tutaj pierwszy raz zawitać, szkoda, że w bardzo smutnych okolicznościach.. Moja kotka, Marysia powoli odchodzi.. Nie ma już dla niej ratunku, ma 15 lat. Przygarnęłam ją praktycznie z ulicy (koleżanka się nią bardzo źle zajmowała, więc ją przygarnęłam).. I tak poświęciłam swoje 15 lat życia na miłość dla tego kociaka.. a teraz ona odchodzi.. I wiecie co jest dla mnie najpiękniejsze? Że ja wiem, wiedziałam, że ona mnie kocha! Że tylko do mnie miała pełne zaufanie.. tak wiem. Może się wydawać dziwne.. ale dla mnie ona jest moją "córeczką". Ale ja nie o tym. Bardzo przeżywam jej cierpienie, jutro jest dzień, kiedy na zawsze odejdzie, za tęczowy most, gdzie nic ją nie będzie bolało (ma raka sutka; woda w klatce piersiowej). Po kroplówkach, po operacjach odejdzie. I wiecie co mnie tylko gnębi? Mam poczucie winy. Na początku jej życia, w sumie naszego wspólnego życia już wtedy, ja zaufałam weterynarzowi, że dobrze jej podawać tabletki antykoncepcyjne zamiast od razu wysterylizować! O ja głupia! Gdyby nie to, nie byłoby tego paskudztwa, może żyła by dalej. Powiedzcie mi, czy ja to wytrzymam? Co prawda teraz Marysia się męczy, a ja razem z nią. Serce mnie boli gdy na nią patrzę. Ale czy ja sama nie sfiksuję po jej odejściu? Czy ja się po tym pozbieram? Dzisiaj już byłam u mojej chrzestnej, która ma koty i powiem Wam, trochę przebywałam w ich towarzystwie i powiedziałam jej, że będę przychodzić na "terapię" żebym nie miała aż takiej depresji. I jeszcze odnośnie mojego zaniedbania dotyczącego sterylizacji a brania tabletek antykoncepcyjnych - mam już bardzo dużo wiedzy na ten temat, wiem, że gdybym miała kota to na pewno nigdy więcej takiego błędu nie popełnię. Ale boję się jutrzejszego dnia o tej godzinie moja biedulka będzie rozrabiała za tęczowym mostem.. ehh.. tak chciałam żeby nie dożyć tego dnia, kiedy jej nie będzie
A jak wy przeżyliście straty swoich sierściuchów?