Dawno już tak nie zmarzłam
Świeci piękne słońce, ale jest bardzo zimno, nawet trochę jakby śnieg próbował padać. Dodatkowo wieje lodowaty, silny wiatr. Koty zjawiły się prawie w komplecie. Coś mnie tknęło i przygotowałam sporo mięsa. Najpierw dałam jeść podpodłogowcowi, od razu się pojawiła. Potem podjechałam pod hutę i Jadziunia od razu do mnie podbiegła. Już chudnie, traci zimowy tłuszczyk. Myślę, że się najadła, mięso wsunęła do spodu, suchą też nie wzgardziła, a troszkę tacki Winstona zostawiła srokom. Potem podjechałam do Kulek. Moje śliczne Sreberko czekała przy kociej stołówce. Musiałam umyć miski, nalać wody ( zamarzła
) i jak już wszystko ogarnęłam i nałożyłam ciepłe jedzonko do misek to zauważyłam czarnego kocura. Już nie był taki ufny, pamiętał chyba pobyt w klatce. Był głodny. Za akademikiem też zostawiłam solidną porcję, ale kota żadnego tam nie było. Zauważyłam już w drodze powrotnej kocią mamusię, która coś próbowała wygrzebać na trawniku. Szybciutko nałożyłam jej mokrej i suchej karmy, bo mięsa już nie miałam i odjechałam jak najszybciej. Widziałam, że od razu zabrała się za jedzenie. W sumie to tylko burasa nie było, ale jego już dawno nie widziałam i pingwina.
Sikorek jest albo mniej, albo mają mniejszy apetyt, bo wczorajszy słonecznik jeszcze był w butelkach.
Aparatu nie brałam, nie chciałam płoszyć kotów. Ziąb taki, wolałam, żeby zjadły coś ciepłego. Jestem nawet zadowolona, bo koty nie powinny być głodne.