MalgWroclaw pisze:meg11 pisze:Pani jakoś wyjaśniła co złego się działo "uratowanemu" kotkowi?

Nie, bo to była opowieść o innej pani. Takiej, której w życiu bym nie podejrzewała (choć nie należy sądzić po pozorach) o zajmowanie się lataniem po dziurach i ratowaniem kotów, więc zapytałam, skąd.
Częstym argumentem jest to właśnie, że chcą ratować kota a ja im nie daję. Tylko pozwalam by lata całe biedne stworzenia w klatkach siedziały, miast do takich fajnistych ludzi trafić. Z reguły rozłączam się. Ale czasem wpadam w dyskurs zadając pytanie "jak można uratować już uratowanego kota?" i "gdzie pan/pani był/a gdy ten kot potrzebował pomocy?" i "gdzie pan/pani widzi na focie kota w klatce? wszak kot na kolanach czy pościeli urzekł pana/panią" Ludzie tworzą własną rzeczywistość. Na własne potrzeby i podniesienie wartości. Niektórzy wręcz zapominają się i na pytanie gdzie byli jak taki zabiedzony szukał pomocy odpowiadają "brudasa chorego mam do domu zabrać?"
Fakt łatwiej ratuje się kota obrobionego.
Tak jak wkurza mnie radosne "paaaaniiiiii ja to taka kocia mama jestem ,że aż wszyscy się ze mnie śmieją; on (kot) będzie więc miał u mnie dobrze" Gdy pytam na czym to matkowanie polega to z reguły nie ma odpowiedzi jakiejś zadowalającej. Bo nawet ... saszetki ze sobą nie noszą by ew spotkaną biedę nakarmić.
Jest jeszcze kategoria promocyjna. W ogłoszeniu pisze co u kota zrobiono. Więc np u Yody jest wsio uczynione z kastracją włącznie. A ja otrzymuję zachęcające maile, że są gotowi wszystko przy nim zrobić. Zaszczepić, odrobaczyć, wykastrować... Byleby go dostać. Już i teraz. Nie czytają czy walą głupka?
gusiek1 p.Marzenka
przypomła sobie o Yodzie. Jeśli to ona.Choć jestem pewna ,że tak. W ankiecie napisała *bo takową po miesiącu odesłała) ,że są siatki w oknach a balkon jest szykowany do zabezpieczenia. Mnie zaś oświadczyła w ferworze rozmowy telefonicznej kilka tygodni temu ,że kot nie będzie wychodził jeśli ... sam się na to zdecyduje. Ona drzwi nie będzie latem zamykać. Jej jeden wyłazi i ona bronić mu nie będzie. Dom jest daleko i odpuszczę sobie jej awanse.
Dziś karmiłam Szylę i ... wydawało mi się ,żem usłyszała płacz kota. Już raz go słyszałam. Przedwczoraj. Na kotłowni jakiś futrzak się darł. Niestety, gdy są obecni "bezdomni" nie mam odwagi włazić na ten teren sama i nocą. Pokiciałam po dziurach ale kot zamilkł. Za dnia weszłam ale nic nie znalazłam. Prócz potwornego bajzlu i smrodu "ludzi". Wczoraj też nie było go słychać. Kiciałam także. A dziś na wołanie dziewczynki coś mi odpowiedziało. Lub przesłyszałam się. Uszy płatają figle. Szylunia jadłą spokojnie. Gdy raptem głowina jej zaczęła chodzić. Poszłam za jej wzrokiem a tam... zza auta biało-ruda mordka wystawała. Ten sam kot co darł się z czarnym kilka dni temu. Nawet specjalnie nie uciekał przede mną. Nie dał do siebie podejść. Nie straszyłam go. Pewnie głodny i przyjdzie na śniadanie gdy obie odejdziemy. Pisałam już, że jestem pewna o obecności jakiegoś biedaka bo jedzenie znika w większej ilości. A to oznacza jedno. Nówka sztuka jest. Mam nadzieję ,że to wychodzący jakiś nowy a nie kolejny podrzutek.
Przyroda pustki nie lubi. O tym się już dawno przekonałam.