Dobry wieczór.
Zastanawiałem się z kim pogadać i padło na to forum. Z doświadczenia wiem że forum dla pewnych pasjonatów rozumie swoje problemy najlepiej.
Trwsc będzie dziwna, nie wiem w ogóle czy tutaj pasuje, ale mam problem. Nie z kotem, bardziej ze sobą. Zastanawiam się co w ogóle pisać, kiedy łzy kapią tak powoli, niczym nie wzruszone, jakby nic się nie stało. To wszystko jest bardzo emocjonalnie, chciałbym Państwu napisać że potrzebuje jakiejś pomocy, nie wiem czy poklepania po ramieniu, czy podzieleniu się swoim doświadczeniem.
W moim domu był już kiedyś kot. Kot o pięknym umaszczeniu i zadbany starą szkołą mojej mamy był karmiony mlekiem i wypuszczany za drzwi. Zawsze wracał, do momentu kiedy przejechało go auto. Wtedy myślałem że to naturalna kolej rzeczy. Czułem sympatię do tego kota, ale myślałem że tak jest dobrze i widocznie tak musiało być. Kot a w zasadzie kotka miała 9 lat.
Potem kota nie było, było dużo lat szczenięcych, moich. Myślałem wtedy o innych rzeczach. Chociaż zwierzęta w mojej rodzinie zawsze się gdzieś tam pojawiały, mam sporo takich wariatów, którzy przygarniają wszystko co człapie i jest napotkane na ścieżce przed nogami
Co ciekawe Ci ludzie nigdy nie mają takich konfliktów jak reszta rodziny.
Czuję że się rozgadałem, ale to mi daje trochę ukojenia, trochę zapominam po co tu tak na prawdę przyszedłem. Więc, żeby znowu nie wrócić do tego stanu zanim zacząłem pisać to jeszcze trochę Was pomęczę swoją historią.
Potem. No więc potem był pies, drugi w moim życiu i też tak niezbyt chętnie na początku przyjęty, wiem jak przeżyłem śmierć ostatniego, no nie było to łatwe, ale wtedy miałem osiemnaście lat, kurs na prawko, koledzy, dziewczyny. Jakoś tak kręciłem się w okół orbity tych wszystkich wydarzeń, że dość szybko przeszło.
Ten drugi pies trochę mi odświeżył pamięć. Bałem się tego że znowu go przeżyję. Będę w tym samym korytarzu bezradności bez żadnego wyjścia. Ale pies był bezpański. Na wakacjach przychodził do pobliskich hoteli żeby zjeść jakieś odpadki. Bardzo nerwowy, wystraszony i nieufny. No nie da się nie wziąć takiego psa. Tak zwyczajnie, jeden z najbardziej przywiązanych zwierzaków, co prawda ma już 12 lat, ale nadal żwawa i biega za gumową piłeczką jak szczeniak. Ma dobrze, dom, duży ogród, jest panem na swoich włościach. Wiecie co jest najlepsze? Ten pies jest geniuszem zła! Zrobił podkop pod ogrodzeniem i chodził sadzić klocki na trawnik sąsiada. Sprawa wyjaśniona z sąsiadem, żeby nie było. Ale i tak byłem dumny...
No i tak w sumie to nie sądziłem że pojawi się kolejne zwierzątko w moim domu. No może drugi pies, ale potem to też odchodziło na coraz to dalszy plan. Przez to piesek się starzał-ma teraz 12 lat. Drugi pies to mógłby być stres dla takiej jedynaczki, która śpi na łóżku, ma swoje indywidualne miseczki. A za służbę pilnego obserwatora deski do krojenia zawsze dostaje nagrodę.
Jednak. Moja żona ma ciągotki do kotów. Lubi je. Zupełnie nie rozumiałem dlaczego. Był kiedyś w domu kot. Zapamiętałem go jako takie zwierzątko indywidualistę, raczej miał gdzieś domowników. Nawet pogłaskać się nie dał, no po co mi taki sierściuch, któremu dam jeść a on mnie będzie nienawidził. Co innego pies. Merda ogonkiem, czeka pod domem, cieszy się że wracam z pracy. Prawdziwa kumpela.
Zresztą kot wpadnie po auto, one na obrzeżach miasta wszystkie tak kończą. To były argumenty nie do przeforsowania, ale ja już wiedziałem że jestem na skraju, widziałem te małe kotki w internetach. Byłem trochę urabianiy, fakt, ale poczułem że następnym razem po prostu nie odmowię. To była raczej taktyka- chcesz? Weź Twoja odpowiedzialność. Mnie nie będzie przykro. Myliłem się wtedy, nie potrafię nawet określić jak bardzo.
Kot. To była szybka decyzja, znajomych kotka ma małe. Weźmy jednego, ok, weź sobie jak chcesz. Taka była moja odpowiedź. Oczywiście do momentu aż zajechaliśmy zobaczyć naszego kota. Zakochałem się po raz ,załóżmy że drugi w życiu
Kotek, no to pakiet starowy-zabawa/jedzonko. Na początku to myślałem że whiskas jest fajny. Potem zacząłem czytać co powinien jeść kot. W ogóle zacząłem dużo czytać o kotach, no i te zabawy jak był malutki. Mam to wszystko uwiecznione, trochę może to nienormalne, ale stwierdziłem że koty są całkiem fajne. W ogóle to mój kot, tzn żony... od razu korzystał z kuwety, no kolejny zwierz z którego byłem dumny, pies u sąsiada, kot do żwirku. Żwirek wymieniałem codziennie minimum dwa razy dziennie, kotek dostał do dyspozycji poddasze. Wtedy też padła decyzja że nie będzie wychodził na zewnątrz, z psem na dole też nie będziemy go trzymać dłużej niż 1h dziennie, tak żeby się poznawały, ale miały też trochę swojej prywatności. Tak też kot zaczął u nas podrastać.
Żółteczko, mokra, do uzupełnienia sucha bezzbożowa. Już wiedziałem co to barf i jak wyglądają te zdjęcia, na których są kolorowe tęczę i czarno-białe zdjęcia kota, który przeżywszy ileś tam lat przekroczył tęczowa bramę. Wydawało mi się śmieszne. Mówiłem że to kocie Grażynki.
Kot rósł szybko, wspaniały kot europejski. Umięśniony, żwawy, zwinny i zupełnie bez agresji. Byłem cały udrapany. Normalka, wiem że gdzieś pisali że kota nie wolno uczyć bo potem będzie drapał i gryzł. No jakoś się nie mogłem powstrzymać, mały kotem goniący za palcem. Aż żal żeby tyle potencjału małego drapieżcy leżało i leżało się po łapce. Kiedy kot dorósł nigdy mnie nie podrapał, nie ugryzł. Był łagodny, zupełnie inny niż moje wyobrażenie kota.
Do sedna. Nie wiem czy to jakiś taki egzemplarz, czy są macie takiego kota u siebie. Kota, który Cię bezgranicznie kocha. Mój kot stał się taką przylepną że czasami już miałem dosyć jego towarzystwa. Kiedy byłem w domu to nie zostawiał mnie dalej niż metr od siebie, wiecznie gdzieś obok, a jak tylko usiadlem to na mnie i mruczenie. Kwestią czasu było to że zacząłem do niego gadać, wiem że też to robicie. Chyba dlatego wybrałem to forum. Liczę na zrozumienie. Tego po co to piszę.
To była taka dziwna transformacja. Zacząłem kochać kotki. Nie mogę ich wszystkich wziąć do domu, ale nigdy nie przeszedłem obok bezdomnego obojętnie. To jest niesamowite że koty do mnie przychodziły. Tak po prostu, mojej żonie się nie udawało ich dotknąć, do mnie przyzaliły normalnie. Żartowałem nawet czasami że nie będę dotykał bo przyniosę coś naszemu. No, ale nie wydrapać bezdomniaka to grzech. Tymaczem mój kotek zaczął dorastać, znaczyć teren i niemiłosiernie miauczeć pod drzwiami. Zapadła decyzja że trzeba go wykastrować.
To naturalna kolej rzeczy, wszędzie piszą że tak trzeba. Że to obowiązek właściciela. Umówiłem się na termin u weterynarza. Badania, wyniki idealne, kotek zdrowy, żadnych przeciwwskazań. Jedynie ta pier*olona klauzulka do podpisania. Wiecie co mam na myśli? Weterynarz dobry, znam, zaufany. Zajmuje się naszym psem, kot też u niego był. Decyzja-zostawiam.
Kotek po zabiegu wybudzony, wyglądał strasznie, zataczał się, ale byłem na to przygotowany. Wzruszyłem się bo po przyjeździe do domu takim chwiejacym się krokiem, ledwo patrząc na jedno oczko wlazł do kuwety i tam się załatwił. Porządny kot, chluba właściciela. Potem to prawie standardowa procedura, bo prawie. Kot miał leżeć nisko i w ciepłym miejscu. Jak zwykle wybrał mnie jako swój grzejnik, tak zawinięty w kocyk przeleżał że mną kilka odcinków serialu na HBO.
Noc, to była straszna noc, nie chciał że mnie zejsć. W ogóle nie spałem, osuwał się, łapałem go żeby nie spadł. Jakoś przeżyliśmy, ja do pracy jak zombie. Kotek zawinięty jak noworodek, ale nadal na moich nogach. Stał, pewniej, prawie jak dawniej, skoczył, zbadał teren i wrócił. Pod wieczór powrócił już w pełni witalny. To był piękny tydzień, codziennie po pracy razem, jak najlepsi kumple. Zabawy, jedzonko, wszędzie razem. W nocy na mnie mrucząc, w dzień jak tylko wróciłem z pracy od razu przy mnie.
Wczoraj wróciłem z pracy jak zwykle. Kotek osowiały, inny. Nie przywitał się, leży w kącie łóżka. Chłodniejszy niż zwykle, bez namysłu telefon, weterynarz. Nasz już nie przyjmował, skierował do koleżanki. Przedarłem się przez korki jak ostatni pirat. Zajeżdżając, klnąc w niebo głosy na innych kierowców. 15 minut, jesteśmy na miejscu. Pani doktor mówi że kot jest w bardzo ciężkim stanie. Prawdopodobnie woda w płucach. Może się uderzył? Gdzie jak to jest niewychodzacy rasy pościeluch. Albo śpi na fotelu albo jak wracam to jest non stop obok mnie. Dyżur w szpitalu dla zwierząt, tam mnie odsyła. Jadę l, już bardzo szybko, auto gdzieś na środku ulicy, mam w dupie że trąbią. Wpadłem tam jakbym zupełnie nie wiedział po co są klamki, te drzwi prawie wypadły z framugi. Stół, szukanie żył, kot w ciężkim stanie. Ale dlaczego? Nikt nie mówi. Trzymam go za główkę, glaskam, wiem że to są ostatnie nasze chwile. Czekam na cokolwiek. Widzę jak ten kot cierpi, zastanawiam się dlaczego? Czy Ci lekarze wiedza na pewno co robią? Targały mną ogromne emocje, fizycznie też jestem duży, tak mama karmiła
po prostu urosłem, taka bezradność u prawie dwumetrowego faceta? Co robić, wiem że trójka lekarzy wiedziała co robić, ale nie widziała co mówić. Rozumiem to, to są sekundy, ciężko tak stwierdzić. Nie mam do nikogo żalu. Ale dlaczego umarł, tak po prostu? Dlaczego? Nikt nie umie powiedzieć, a może miał pan tramal na wierzchu? Tramadol, albo pewnie zjadł jakiś kwiatek. Tam gdzie był mój kot nie było zadnych leków, ani kwiatków.
-na ch*j mi tramal i kwiatki, które rosną w ogrodzie.
-acha, westchnęła pani weterzynarz
Zostawia Pan kota czy bierze? Paragon odbierze pan w kasie.
Gdyby to nie była Pani doktor, tylko pan to nie wiem czy by go pozszywali na SORze. Wątpię
Tak właśnie wczoraj odszedł mój najlepszy kumpel. Przyjaciel, który był zawsze obok. I już drugi dzień nie umiem przestać płakać. Oddalem już wszystkie karmy kuzynce, która ma dwa koty z ulicy. Ja już nigdy nie będę miał kota, mam potężną traumę, mój najlepszy kumpel umarł wczoraj na moich rękach. Bezsilny, bez jakiegokolwiek powodu, bez wytłumaczenia. Może trzeba było tak jak moja mama, dawać mleko, troszczyć się żeby miał wikt i opierunek, ale nie używać się tak bardzo. Nie wiem, nie umiem bez niego żyć, w każdym kącie czuje jego obecność, gdyby ktokolwiek wczoraj powiedział że wie na co jest chory i zaproponował lekarstwo za 50 tysięcy to bym zapłacił bo nasza przyjaźń była warta niż wszystkie pieniądze świata. Lepsza niż jakakolwiek z człowiekiem, rozumieliśmy się bez słów, wystarczyło na siebie popatrzeć. Koty mają bardzo mądry wzrok. Nigdy nie zrozumiem dlaczego ludzie tworzą takie głupie podziały na wyższość kota czy psa. Każde ma swoje zalety i każde pozostawia ogromną pustkę po odejściu. Pustkę taką której nie da się wypełnić niczym.
Dziękuję za przeczytanie, wiem że się rozpisalem bardzo, ale muszę się z tym podzielić. Ciężko gadać że znajomymi, taki t'f'ardziel i się maże z powodu kota małego. Jestem po prostu psychicznie zwalcowany, na prawdę wolałbym żeby go auto przejechało nóż taka cholerną bezradność. To że nie mogłem mu pomocą.
Nie umiałem, a to był mój najlepszy przyjaciel.