Pojechaliśmy z Kotkiem na wycieczkę do Zwierzyńca.
Przed Biłogorajem Kotek pospacerował po lesie, zrobił co powinien i stwierdził, że teraz to już naprawdę musi spać.
W Zwierzyńcu obejrzeliśmy (bez Kotka, bo spał martwym bykiem w samochodzie) to i owo i wybraliśmy się nad Stawy Echo, żeby przespacerować siebie i kota. Zaparkowaliśmy w cieniu, bo kot spał i poszliśmy zrobić rekonesans. Na skraju parkingu, obok wielkiej kępy trzcin mój wybiórczy słuch powiedział - kocie dziecko miauczy.
Miauczało.
Pokiciałam - odezwało się głośniej. Koło scieżki, w trzcinach leżał mały, szary kotek. Ale kiedy się po niego schyliłam wycofał sie w trzciny. Zakiciałam - podszedł na bezpieczną odległość. Schyliłam się - uciekł. Poprosiłam Siwego, żeby zaszedł go od tyłu, ale efekt był taki, że kot w trzcinach całkiem zniknął i tylko głośno płakał
I wtedy zastosowałam moją autorską metodę łapania małych kotków
- zamrauczałam jak kotka na kocięta. Jak ktoś to widział musiał mieć niezły ubaw. A efekt był spektakularny - dzieciak pędził przez trzciny mało nóg nie pogubił i zatrzymał się koło mojej ręki. Złapany probował się wyrwać, żeby za chwilę rozłożyć się i zasnąć.
Nikt, komu nad Echem go proponowąłam, go nie chciał - psy, alergia, dzieci...
I tak sama znalazłam sobie strupa
Pochłonął chrupki Grubego i zasnął najedzony i bezpieczny na moich kolanach. A kiedy poszliśmy coś zjeść do Zagrody Guciów, jeden kot spał na tylnej kanapie a drugi na przednim siedzeniu, kompletnie wyluzowany.
Noc spędził tradycyjne w Praczkarni, kuweta opanowana.
I wygląda jak niebieski rusek