Beznadziejne przypadki 
Takie nieoptymistyczne nastroje mnie ostatnio opadają…  Cóż, po prostu życie, może jesień…. 
Dziesięć maluszków z Mateusza  - Jarowej  -  pisałam o nich w tekście „Czarny weekend”  -  z młodszej szóstki została jedna.  „Leciały” dzień po dniu… Słabły w tempie takim, że nawet nie było jak przeciwdziałać… Ocalała najmniejsza, wydawałoby się najsłabsza dziewczynka. I cała czwórka starszych z innej posesji. Szukają domów. Czwórka zaszczepiona, maleńka ocalała z pp, ale dopadł ją kk, na szczęście wyszła z niego.   

 * 

I już ma dom i białego towarzysza, czwórka czeka,,,.
Nie ma też 
trójeczki z Bełchatowa  -  FIP…     
Fot. Ewa Mrau i Justyna 
 * 

Na tych działkach nie ma już chyba żadnych kotów  -  16 (szesnaście!!) otrutych… małe i dorosłe posterylizowane… Ostatnie maluszki dzięki FB trafiły do FFA  Katowice.
Nie ma mojego dziadziusia
 Bambo i jego czarnej mamy
 Aksamitki,
 białego z Lutomierskiej    -  2019.07.13, 
burego z Kryształowej  -  2019.07.22. On i biały, ostatnie stadium PNN, odwodnione szkielety z ciężkim kocim katarem... Po prostu leżał…,..      

 * 

 * 

Dla nich już nic nie można było zrobić…
W czerwcu 2019 próbowałam pomóc
 Skarpetce  -  kilkunastoletniej przemiłej kotce podwórkowej, która przestała jeść. Chciała, ale co zjadła  -  wracało.  Kilkanaście dni w lecznicy, multum badań i starań  -  bo wyniki krwi w zasadzie w normie -  w tym gastroskopia, laparoskopia, karmienie sondą przez nos  -  i wypis z zaleceniem karmienia strzykawką małymi porcjami, przyczyny neurologiczne.     

 * 

 * 

Karmiłam, 1cm convalescence co 5-10 minut, wyobrażacie sobie? Ostrożnie, powolutku, żeby nie zwróciła. Miałam akurat kilka dni wolniejszych, i przez te kilka dni jakoś się udawało. Aż poleciało z powrotem 5ml podanych po kropelce w ciągu godziny… Pojechałam do lecznicy  -  rtg przełyku z kontrastem  -  silne poszerzenie górnego odcinka. Czyli to, co się w pyszczek wkładało, zostawało tam, nie szło dalej… Miałam do wyboru kilkunastoletnią kotkę zagłodzić albo uśpić.. 
Został rachunek….    

 * 

W środku lipca jakiś 
gołąb łaził po krawężniku  -  zabrałam, co miałam zrobić. Na szczęście trafił do Gruszętnika  -  do Agnieszki Sienkiewicz. Złamane skrzydło. Może jemu się uda…   

 * 
 Jordan
Jordan  -  piękny kocur spod szpitala przy Biegańskiego  -  obok mieszkają moje dwa adoptusie, a ich opiekunowie kolejnego kota uratowali i dokarmiają wolnożyjące  -  kilka złapali na sterylizację / kastrację, ten  -  przez kilka miesięcy chodził z paskudną raną i klatkę omijał. Aż 2019.07.20 telefon późnym wieczorem  -  mamy go! Lecznica, opatrzenie rany, kastracja  -  bo czemu nie? I półtora miesiąca w dt w eleganckiej apaszce na srebrzonej codziennie szyi. Zabiegi znosił spokojnie, ale generalnie kontaktu sobie nie życzył. Wrócił do siebie na początku września. Koszty? Na szczęście tylko utrzymanie + pocięta apaszka + srebro w aerozolu, bo w ramach kastracji miejskiej ranę opatrzono.   

 * 
 Szkielet
Szkielet oswojonej, kochanej burasi  -  miała jechać do schroniska, bo brak miejsca / pieniędzy / pomysłów  -  ale w ostatniej chwili serce mi pękło, trafiła do lecznicy  -   okazało się, że jest niewidoma….  Teraz ma się całkiem nieźle u nowej opiekunki. A ja mam rachunek…   

 * 

Udało się pomóc  -  ale tu mój udział maleńki  - 
 potrąconej przez samochód kotce z Mackiewicza. Znalazły ją 2019.07.23 dziewczyny poszukujące swojego zagubionego Sajfera, leżała cicho popłakując, nie pozwoliła się dotknąć, ale wpełzła do klatki łapki. Zadzwoniły  -  pojechałyśmy do Vet-Medu, który ma umowę z miastem. Bo czekać na Animal Patrol można wieki, a kot po wypadku może nie mieć wiele czasu  -  i słusznie, lekarz w Vet-Medzie zaczął od usg, by sprawdzić, czy nie ma krwotoku wewnętrznego, potem zajął się złamaną miednicą. 
A AP? Cóż, jak zwykle... Lecznica, by przyjąć takiego pacjenta musi mieć nr zgłoszenia  -  dyżurna Straży Miejskiej o tym nie wie, albo ma w nosie. Więc dzwoni się raz, dodzwania po kwadransie, zgłasza kota z wypadku. Jedzie się do lecznicy i stąd dzwoni się drugi raz po ów numer. A pani dyspozytorka zapytana grzecznie dlaczego nie podaje tego numeru od razu  -  jest zdziwiona i oburzona, że zgłaszający nie pyta.  Droga pani ze Straży Miejskiej  -  zgłaszający nie co dzień znajduje zwierzęta z wypadku, ma prawo procedur nie znać, szczególnie że ich opis powszechnie dostępny nie jest. Ale PANI znać je musi  -  i wypadałoby stosować, prawda? Oszczędziłaby sobie pani niemiłej rozmowy ze mną, mogłaby pani w tym czasie zrobić co innego, np. przyjąć kolejne zgłoszenie.
Kotka nie trafiła do schroniska  -  na pomogły Przytulanki. Rachunek za pierwszą diagnostykę pokryły właścicielki Sajfera, resztę  -  Przytul Kota.     

 * 

 * 

Od lipca próbowałam pomóc 
kotce z Narutowicza, którą wypatrzyła koleżanka  -  jeździłam tam przez wszystkie lipcowe i sierpniowe weekendy, zostawiałam klatkę, w tygodniu próbował łapać pan tam pracujący. Trudna sytuacja, wszyscy karmią, nikt nie zauważa, albo nikogo nie obchodzi, że kot chory i potrzebuje pomocy… Albo uważa, że leczenie „takiego” kota  -  to fanaberia… Jedyny rezultat  -  dziki czarnulek złapany przypadkiem przez tego pana, zabrałam na kastrację.    

 * 

Klatkę w końcu zabrałam  -  kotka ją zdecydowanie omijała, do pana podchodziła coraz bliżej  -  2019.09.19  -  po prawie 2,5mca  -  udało się ja zamknąć w biurze. Skakała po ścianach, ale zapakowałam do kontenera. W lecznicy idealnie spokojna. Rtg, usg, morfologia, biochemia  -  2kg, zmienione oskrzela, wychudzona, odwodniona, żołądek ogromny. Leki, kroplówka, czekamy 24godz, jeśli gazy z żołądka nie przejdą  dalej  -  niedrożność, operacja. Morfologia i biochemia w zasadzie niezłe, jest szansa.     

 * 

 * 

Obyło się bez cięcia  -  kolejne zdjęcia rtg robione co kilkanaście godzin pokazały przemieszczanie się gazów. I słówko o fakturze, prawie symbolicznej  -  Szefowa przejęła się kocim nieszczęściem, potraktowała nas bardzo ulgowo  -  dziękujemy.    

 * 

 Kotka w dt  -  ładnie je, kupsko zaczyna przypominać kupsko.  Czy dzika  -  nie wiem. W lecznicy obsługiwalna, tu raz pozwala się głaskać  -  ze strachem, raz wali łapką… Nie mam na nią pomysłu  -  młoda nie jest, oskrzela cienkie, ten przewód pokarmowy też sam z siebie się nie zapchał, wypuszczę  -  wszystko może wrócić   

 * 

Coraz częściej mam dylemat  -  ratować, czy odpuścić? Odpuścić nie znaczy zostawić kota ba ulicy. Odpuścić znaczy zastanowić się, czy chory dziczek po leczeniu  -  bo często wyleczyć do końca się nie da  -  będzie mógł wrócić na wolność? Czy jest sens go leczyć? Choroba wróci, a kot nauczony doświadczeniem drugi raz złapać się nie da i umrze cierpiąc. Więc czy niejako profilaktycznie po orzeczeniu, że nie da sobie rady  -  uśpić? 
Bo co z takim starym schorowanym dziczkiem zrobić? Domu nie znajdzie, w dt zablokuje na kilka lat miejsce  uniemożliwiając ratowanie kolejnych… 
Trudny temat  -  ale zanim coś powiecie  -  pomyście…
Jeśli uważacie, że warto  -  pomóżcie. Bo oprócz leczenia te koty w dt trzeba utrzymać  -  nakarmić, cos do kuwet wsypać. A to koszty miesięcznie niezbyt wielkie, ale liczone przez miesiące i lata  -  już nie są takie małe… 
Pointa tradycyjna  - 
 konto 71 1020 2313 0000 3802 0442 4040, Fundacja For Animals Oddział Łódź, 40-384 Katowice, 11go Listopada 4 dopisek do wpłat  -  łódzkie koty.A może ktoś chciałby dzikuska?