Niestety cudu nie było. Pysia [*] miała tragiczne wyniki krwi (anemia że tylko transfuzja, wysoka leukocytoza), powiększone węzly chłonne przy szyi były jeszcze większe i mogły podduszać (a na pewno powodowały ból), serce pracowało niemiarowo, na macanta wyszedł prawdopodobnie guz w klatce piersiowej. Pysiunia [*] nie ruszyła ani wczoraj kolacji ani śniadania dziś, popłakiwała momentami, chowała się od wczoraj wieczór pod łóżkiem, w poczekalni u weta zaczęła oddychać z otwartym pyszczkiem. Nie było szansy, by ją uratować - można było ryzykować, zrobić transfuzję i podać steryd, ale szanse na więcej niż kilka dni i to kiepskich nie były tego warte. Zasnęła spokojnie głaskana, byłam z nią do końca. To jest takie niesprawiedliwe, czy nie mogła sobie jeszcze trochę pożyć, jeszcze trochę nacieszyć domem i mną
.