MalgWroclaw pisze:ASK@ pisze:A tpz na swej stronie grozi Ance pozwem za nachodzenie czyli telefony w sprawie pomocy.
rozwiązać tę organizację.
Gdzie to jest? Na stronie otwock.toz.pl w ogóle nie widzę żadnej dyskusji.
Nie ma na stronie tpz. Obie jesteśmy zablokowane. teraz wysmażyli list otwarty do niej ale z blokadą ew odniesienia się.
Anka sama napisałam posta z kopiami korespondencji z Margielskim -prezydentem Otwocka. Wczoraj wysmażyła do niego prywatny list o zachowaniu tpz podczas niedzielnej akcji. Oburzenie wielkie było, że wystarczyło na jakiś tam telefon icni-nowy (?) zadzwonić i już. Dzieło by podjęli. A ona na prywatny ponoć dzwoniła i jeśli raz jeszcze to zrobi, to ją zaskarży o nachodzenie. Co fajniejsze, ja ten sam telefon mam. Spisałam sobie go ze strony tpz jak tylko powstali. Potwierdziła jego zasadność sama właścicielka gdy popis "łapanki" na kotłowni zrobiła. . Teraz nie wejdę na nią bo po psie Mulacie
Pana Wojtka mam blokadę. Mogę jedynie zbiórki rozrzucać.
swoją drogą całą robotę odpitoliliśmy my. Wystarczyło nam tylko adres lecznicy podać. I laury zebrać.
Strach pomyśleć co by było w internecie za szumy gdyby to oni ściągali koty z sosny. Czy też wczoraj wyciągali malca spod maski. Stracili niepowtarzalną okazje do zrobienia zbiórek na kocie leczenie, karmę i takie tam. O peamach jakie by piano na swoją cześć zmilczę.
Pomocy we wczorajszej 'akcji" wiele osób nam udzieliło. Zbudziliśmy ludzi co ew mogli znać kierowcę. Nie znali ale zaczęli po znajomych chodzić i dzwonić. Była 6 rano, potem 7 potem kolejna... Nikt się nie obrażał. Pytaliśmy przechodniów a oni pytali swych znajomych. Stanęło na tym ,że to coś nowego na parkingu stoi. A małe się darło rozpaczliwie. Wezwaliśmy... policję na 997. Ustaliła właściciela. Bez szemrania podjechali, obadali sytuację, spisali i ustalili kto zacz. Dziewczyny poleciały ale ... nikt nie otworzył mieszkania. Podniesieni sąsiedzi stwierdzili ,że NIKT tam nie mieszka. Pomocy udzielili nam przypadkowi ludzie. Młoda kobieta słysząc o jaki adres chodzi podeszła do nas, oznajmiając ,że zna właścicielkę. Ma numer do niej i zaraz zacznie dzwonić. A właścicielka jest w ... Norwegii. Zadzwoniła, odebrała, podała nr do rodziców co mają kluczyki do auta. Rodzice zjawili się koło 12 godziny. Ale za skarby nie wiedzieli jak otworzyć maskę. Pan z dzieckiem co szedł ,znamy się z dzień dobry rannego, podszedł i wyjaśnił co i jak. Ludziom "kazaliśmy" odejść by kota nie straszyć. By mieć spokojną możliwość uchwytu małego. Nie potrzeba nam rzeszy twarzy pchających się. Matka właścicielki w histerii wrzeszczała do córki zdając na żywo relację. Ją to bardzo stanowczo uciszyłam. Na dany znak otworzono klapę. Anka pilnowała by nikt nie podchodził. Ja łapałam. Małe gówno wciśnięte między machinę póbowało głową w dół zwiać. Wielkości mojej ręki to to było. Złapałam biedny karczek modląc się by nie zgnieść. Dziewczyna od telefonu podrzuciła transporter. Malunia wgryzła mi się w palec dzięki temu nie mając czasu na ucieczkę. Powoli uwolniłam ją. Trzasła klapka. A my zaczęliśmy szukać drugiego. Może był taki. Tylko... zjawił się chłopak dziewczyny co to był w Polsce. Wyskoczył do nas co zniszczyliśmy w jego aucie
Że taki kot na pewno mu przegryzł kable. Poczynił spustoszenie. On je zabiera, ma kupca i ma w nosie co tam się dzieje. Rosły, tłuszczowaty w skarpetkach przy sandałach. Ledwo rodzicom swej panny głową kiwnął. Rodzice dziewczyny i reszta gawiedzi prosiła by lekko się wstrzymał. Trzeba sprawdzić czy rodzeństwo sie nie zabunkrowało. Co zrobił on i jego tatuś. Chyba tatuś. Z perfidnym uśmiechem stwierdził ,że najwyżej przemiele dziada i włączył silnik. Jęk poszedł nasz a oni cieszyli się. Gosia, co latała po ludziach szukając kierowcy, mało go nie zamordowała. Nie wytrzymała i krzyknęła ,że jest draniem. A kable ma całe bo chodzi silnik. Niech nie pieprzy głupot o zniszczeniach. Stojąc z dala stwierdziłam do Anki ,że nie ma szczęścia kobieta w życiu. Facet co nie ma empatii do zwierząt nad człowiekiem też się nie pochyli. Okazało się ,że usłyszeli to rodzice. Ich miny nie tęgie były.
Podziękowałyśmy wszystkim którzy byli z nami. Gdyby rodzice nie zgłosili się wcześniej nie udało by się nam Buby wyciągnąć. Ten chłopak miał w swojej dużej D zwierzę, które pomocy szukało. My i zawierucha to kłopot nie potrzebny.
Straszył nas facio i policją. Na co otrzymał odpowiedź, że byli i spisali stan auta. Żeby wiedział ,że nic na nas nie zwali. Nawet do widzenia bliskim swej panny nie powiedział. Nawet do niej nich nie podszedł.
Przeszłam po miejscu gdzie wraczydło stało. Sprawdzić czy nie ma krwi. Nie było.
Na komórce zegar pokazywał 13. Od około 6 dulczyłam pilnując malca. Z krótką przerwą na kuwetę i bieg do sklepu po wodę i puszki rybne.
Zabrałyśmy Czekolada, zapkowaliśmy małą i pojechałyśmy do lecznicy.
Dzień wcześniej ,w sobotni poranek, opowiadałam Januszowi sen. Śniło mi się małe bure kocię co stało sycząc na wyszczerbionym betonie.