Bezpośrednia przyczyną śmierci Ernesta była pnn. Wg mnie wywołana długim podawaniem sterydów na dziwne puchnięcie gardełka ,tchawicy-nie rozpoznano przyczyny u kiepskiego weta w Wyszkowie,potem w Wwie.Teraz myślę,że może to była astma? Alergii też nie rozpoznano.Wcześniej długo walczyl o życie po brudno wykonanej kastracji,potem wycięto coś na dziąśle,straszono nadziąślakiem-ale nie potwierdziło się,był pogryziony przez psa-udało się go wyprowadzić z tego,choć miał perforację jelita i było w pewnym momencie dość kiepsko.
Wstawię jego zdjęcie potem,to zobaczysz ,czy byli podobni
Generalnie miał trafić na wolność,ale ,że kastrację schrzanili i wydali mi kota z gorączką (w ostatniej chwili przed otwarciem transporterka przed wypuszczeniem,chciałam mu się dobrze przyjżeć,zapamiętać umaszczenie,by nie łapać ponownie tego samego kota i zauważyłam ,że się trzęsie. Miał wysoką temperaturę. Telefon do delfinki(*),a Ona by absolutnie nie wypuszczać i znów do weta. Reoperacja,potem od kroplówek miał martwicę skóry i znów nie mógł wrócić na wolność. Aż w międzyczasie się oswoił. I znalazł cudowny,kochajacy go dom. Pańcię swą ubóstwiał i żył u Niej ok.6lat. Wychodził,niestety,ganiał jak wściekły,obserwował kurki u sąsiadów. Miał dobre życie ,wielki dom,w którym ganiał.
Ja miałam ochotę otworzyć szampana jak poszedł do adopcji
,bo u mnie skakał tak,że mieszkanie się trzęsło. W swoim domku biegał tupiąc jak stado koni. Skakał z kredensu i biegał po strychu.Lubił wytargać saszetkę z wypitej herbaty i ją po domu rozwlec
,albo taplać i pacać łapką wodę.Mocno
. Koniecznie w dużej misce,albo w garnku z obranymi ziemniakami.Ludzi się bał ,ale swoją Panią kochał. Żył z koleżanką/siostrą ze swojej piwnicy. Ona żyje do dziś w ich domku.