Takie sobie opowiadanko popełniłam Życie
Życie jest piękne. Oj jakie jest piękne!
Delikatny wiaterek smyra moje ciałko. Słońce ogrzewa moją skorupkę.
W dole jest ziemia a nade mną błękitne niebo.
Lecę. Lecę, leeeeeeeeeecę !Tak cieszyło się ziarenko unoszone lekkim powiewem. Samo leciutkie jak marzenie wznosiło się i wirowało radośnie.
Zapomniało jak szczęśliwe dzieciństwo przerwała mu burza. Oderwała go mocnym zrywem wichury od Matki Drzewa. Uniosła ku górze a potem wbiła brutalnie w ziemię. Strasznie wielkie krople deszczu tłukły delikatne ciałko. Sprawiając wielki ból. Wywołując jeszcze większy lęk. Skulone, kwiliło cicho wzywając Mamę Drzewo. Słyszało w oddali szum jej wezwania. Jej rozpacz. Słyszało jak wołała do swoich dzieci by trzymały się jak najmocniej. Jak płakała nad każdym oderwanym dzieciątkiem. Jej liście roniły łzy i starały się ochronić te, co jeszcze pod nimi się kryły.
A ono leżało mokre, ubłocone, wystrachane. Czekając na koniec. Umęczone zasnęło. Obudziło się gdy zimna noc okryła świat. Jakże inaczej wyglądała teraz. Mrok był groźny. Nie zauważyło tego, gdy było zawieszone bezpiecznie wśród liści. Zawsze Ziarenko lubiło zerkać znad nich ku gwiazdom. Teraz te gwiazdy były zimne i obce. Dalekie. Marzło leżąc w kałuży jaka została w zagłębieniu. Znowu dobroczynny sen ogarnął go.
Nadchodzący świt oświecił złotem ziemię. Pierwsze promienie zaczęły ogrzewać Ziarenko. Obudziły. Osuszyły wilgoć i łzy. Strzepując grudy błota pomyślało
Może nie będzie tak źle?! Mama Drzewo opowiadała, że kiedyś trafimy na swój skrawek szczęścia. Zapuścimy korzenie. Co by to słowo nie znaczyło? Że będziemy takie jak ona. Wielkie, piękne, szumiące! Wzbudzające zachwyt. Może to ten czas?!Eee popatrz, żarcie leży. Ubabrane ale śniadanie jak znalazłZiarno zaniepokoiło się. Uniosło oczy i zmartwiało. Nad nim stała wielka Mrówa. Czerwona, paszczasta i śliniąca się. Wiedziało kim są te złoczyńce. Samo zło! Łaziły po pniu Mamusi gotowe czynić spustoszenie. Ale ona nie pozwoliła ich skrzywdzić. Teraz jej nie było. A długie owadzie łapki wyciągały się po niego.
Dawaj go, dawaj. Tylko go otrzepiem z brudu.Zaskrzeczała druga Mrówczyńska.
Niesiem go do mrowiska i żrem. Albo nie, zeżrem go tutaj. Tam tyle głodnych gąb do kłapania. Nic nie wpadnie w nasze.Jednak zanim wpakowały go do paszczęki uratował go Żuczek Toczek. Co toczył jakąś kulkę przed sobą. Bezceremonialnie wepchał się między zbójników.
Wrzeszcząc
jedzie się, jedzie się!Kleista maź jaką pchał, pochłonęła Ziarenko. Aż się udławiło od smrodu jaki panował. Ale i tak było szczęśliwe, że uniknęło morderczego apetytu.
Aż się w głowie mu zakręciło od tego karuzelowatego ruchu. Jednak cieszyło się, że jest coraz dalej od smakoszy. Musi jakoś być!
No nie, coś mi się do goowna przyczepiło. Zaskrzeczał Żuk Toczek i chciał strząsnąć malca. Nie wyrobił się. Jego skarb porwała Sójka. Uniosła ku górze. Zadowolona ,że ma kąsek smakowity w dziobie.
Mam darmową wyżerkę. Kradziejską ale dobrą...Zaskrzeczała i ... przysmak wysunął się z jej dzioba.
Znowuuuuuuuu?! Tak, znowu to samo. To nie była pierwsza wpadka Sójki Blondynki co to dzioba utrzymać razem nie mogła.
Zanurkowała za spadającym Ziarenkiem ale ono już wpadło między trawy. Zahaczyło o źdźbło trawy i zawisło. Bystre oczy Sójki Blondynki nie zauważyły maleństwa. Porwały tylko z ziemi inne "danie" i radośnie połknęły. Aż Ziarenku niedobrze się zrobiło. Uniknął cudem po raz kolejny śmierci przez pożarcie.
Odpocznij, wysusz się a poleciszZaszemrała Trawa Polna.
I tak się stało. Ciepły poryw uniósł osuszone Ziarenko, które zaczęło się cieszyć z tej podróży. Z nadzieją czekało na swoje lądowanie. Na swój kawałek raju. Mam obiecała, że będzie go miał. Wymieniało pozdrowienia z innymi drobinami, które również unosiły się w ciepłym powietrzu. Wszędzie słychać było radosne nawoływania, pogaworki, śmiechy.
Zawirowanie rzuciło Ziarenko o Sosnę. Boleśnie uderzyło w porowatą korę. Wbiło w szparę nagiego, sczerniałego kikutu jaki został po Siostrze Sosny. Nie mogło się wydostać. Malusie było i słabe. A jama tak głęboka jak Rów Mariański.
Idź stąd. Nie zakłócaj mego spokoju. Burknęła Sosna. Była nieszczęśliwa bardzo. Zgorzkniała. Stara.
Wychowała się z Siostrą Sosną. Zrośnięte pniami były dla siebie wsparciem i opoką. Nie straszny był im grad, wichura czy inne kataklizmy. Miały siebie. Nigdy się nie nudziły. Kłóciły się, plotkowały, śmiały. Dorastały razem. Dorodne i wysokie wzbudzały zachwyt u ludzi ,zwierząt i ptaków. Oplecione konarami były przystanią dla ptaków. Radośnie dzieliły się szyszkami, pozwalały wiewiórkom ganiać pod sobie, ptakom odpoczywać w cieniu ich gałęzi.
Potem stało się nieszczęście. Zmieniło one życie drzew. Któregoś dnia przyszli źli oprawcy i ścięli Siostrę. Broniły się. Płakały. Obie błagały o litość. To nie pomogło jednak. Z jękiem i płaczem zwaliła się Siostra Sosny na ziemię zostawiając po sobie kapiący żywicą kikut. Do dziś nosi on ślady brutalnych ciosów. Pozostała przy życiu Sosna patrzyła jak jej Siostrę tną na kawałki. Bolała ją ich radość z jaką chwalili dobre drewno.Potem w smudze dymu jaki unosił się w powietrzu, wyczuła zapach swojej Bliźniaczki. Zrozumiała, że nigdy jej nie zobaczy. Sosna rozszumiała się w okropnym bólu. Jej ryk rozpaczy niósł się po lesie. Po pniu toczyły się złote łzy. Toczą się do dziś. Zgorzkniała. Co dzień ten ból wracał i wracał i wracał. Przeganiała ptaki. Skąpiła wiewiórkom pokarmu. Denerwowali ją ludzie co kotom jeść dawali tuż pod jej nosem. Co dzień obsypywała stosem igieł stojące tam miseczki. Z nikim i z niczym nie chciała mieć do czynienia.
Teraz to małe Ziarenko co zaczepiło się w szczelinach jej Siostry, drażniło ją. Była zła, że narusza jej spokój. Że nie szanuje tego co po jej Bliskiej zostało. Tylko siedzi sobie tam i popiskuje. Igły tarły się nerwowo o siebie nie przebierając w słowach. Konary groźnie unosiły nad biedakiem. Mocny pień wydawał groźne odgłosy pełne złości. Cały las słyszał jaka jest nie zadowolona. Wrzasnęła
Jutro, jak noc się skończy, masz się wynieść. Inaczej Srokę Likwidatora zawołam.Całą noc Sosna nie spała. Słyszała dziecięce łkanie Ziarenka. Czuła jak z zimna drży jego drobne ciałko. Rozdrażnienie zaczęło znikać. Pojawiło się współczucie. Myśl, że Siostra nie chciała by krzywdy dziecka, przemknęła w niej jak błyskawica. Bo co one winne, że zagubione, liściaste i obce. Wszak to dziecko jest.
Gdy tylko pierwszy promień słońca okrasił ziemię szepnęła
Zostań ile zechcesz.Ziarno zostało. Osłaniane opiekuńczymi konarami Sosny przed upałem. Burzą. Ptakami. Opowiadała mu o życiu lasu. Uczyła. Tuliła ciepłym szumem do snu. Szemrała spadającym igliwiem bajki. Bawiła rzucając szykami w ludzi co futra karmili. Snuła paciorki opowieści. Nuciła odwieczne pieśni. Pokochała. Nie była już taka samotna. Była dumna ,że ma tyle sił w sobie. Jest ciekawe otoczenia. Rośnie.
Bo Ziarenko podrosło. Spojrzało na świat liściastymi oczami. Malunie i delikatne. Osadzone w wielkim pniu. Otoczone troską dojrzałego drzewa.
Czy przeżyje? Nie wiem.
Ale ich przyjaźń mnie wzrusza. Widzę je co dzień. Podlewam. Chwalę Sosnę i Ziarno. Mam nadzieję ,że będą się sobą cieszyć długo.