Jaki fajny wątek! Odświeżę, i tez coś napiszę, bo bardzo lubię czytać takie historie
U nas zaczęło się od zimowej przeprowadzi z bloku do domu. Gdyby ktoś mnie wtedy zapytał, z pełnym przekonaniem odpowiedziałabym, że kotów nie ma. Nie widziałam ich ani gdy mieszkałam w bloku, ani gdy mieszkałam jako dziecko w domu z ogrodem.
No ale po zimie przyszła wiosna, a z wiosną Misieńka.
Takie strasznie chude białe coś (trikolorka). Wypłosz. Bardzo wytrwały był ten wypłosz i co dzień siedział pod starą morelą. Zaczęliśmy karmić- mlekiem, bo koty piją mleko, kiełbasą, a potem nawet whiskasem, bo koty je przecież kupują.
Potem zadzwoniła moja siostra i mówi: weź kota, bo w zakładzie się kotka okociła. Nie bardzo chciałam ale się na jednego zgodziłam. I to był przełom, bo po miesiacu karmienia Miski mlekiem zaczęliśmy wreszcie czytać o kotach
A jak już poczytaliśmy, zabraliśmy Misię do weta i okazało się że lada godzina zostaniemy dziadkami.
A potem już nie było tak fajnie. Niemniej tak to się zaczęło.