Myślałam, że w tym roku się uda bezkocio, prawie się udało, gdybym nie pojechała w sobotę do roboty.
Próbowałam "odzobaczyć", próbowałam sobie wytłumaczyć, że nie mam teraz czasu, siły, miejsca, pieniędzy, że może nie jest z nim tak źle i da sobie radę beze mnie.
To wszystko prawda, mam taka masę problemów teraz, że próbując wszystko ogarnąć nosem się podpieram, ale jedno nie jest prawdą, nie da sobie rady sam.
Kot jest około dwuletni, byłby piękny, biszkoptowo rudy, w tej chwili to szkielet ze zwisająca dolną szczęką.
Wspięłam się na wyżyny taktu i dyplomacji i udało mi się go wyciągnąć z gospodarstwa, na razie pod pretekstem, że tylko do leczenia, nic nie planuję, kot jest w takim stanie, że nie wiadomo co z tego będzie i czy da radę.
Ktoś go skopał, kiedyś poszedł na wieś i taki wrócił, od tego czasu nie daje do siebie podejść i panicznie boi się gwałtownych ruchów, nie je, mleka nie pije, myszy nie łowi.
Oczywiście kotów było kilka, oczywiście został tylko on jeden, reszta zagryziona, rozjechana, otruta, jego matkę zagryzły kuny, kiedy broniła młodych, umierała kilka dni z wyżartymi ranami.
Ku.wa, ja już mam tego dość, nie chcę już słuchać takich historii.
Ci ludzie nawet nie są jacyś źli, nawet karmią, tylko dlaczego tak się dzieje, ze między wypasionymi furami na widoku z głodu i bólu umiera zwierzę i nikogo to nie obchodzi na tyle, żeby chcieć mu sensownie pomóc.
Nie mam siły myśleć co dalej, po południu jedziemy do weta. Pewnie trzeba będzie operować tę szczękę.
Gdyby ktoś się chciał dorzucić do kosztów, albo dat DT , to
Zdjęcia wstawię później, teraz muszę pędzić do roboty.