ASK@ - podobnie jest z Czarną.
Aczkolwiek ona jeszcze stosunkowo dobrze znosi jazdy do weta - bo się powkurza tam, powalczy, główny wróg to obcy - ale wraca do bezpiecznego domu i emocje z niej opadają, zwykle leci wtedy do miski, odpocznie i jest ok.
Dlatego wolę pojechać z nią na kroplówkę do wetki - niż pacyfikować ją w domu.
To nie jest tak że ja jej kroplówki nie podam. Przygnieciemy ją do wersalki, Damork w rękawicach po łokcie, ja zlana potem bo boję się z nią zawsze że w momencie wkłucia się miotnie i wkłuję się jej w płuco albo się wywinie i rzuci któremuś z nas na twarz
- ale damy radę. Co mamy nie dać
Możemy też ją po walce wpakować w torbę iniekcyjną i robić co zechcemy, ona będzie kłapała paszczą, zawodziła i wiła się w niej ale będzie spacyfikowana. Tyle że ona taką akcję przypłaci stałym lękiem, uciekaniem przed nami, przewlekłym stresem, siedzeniem za kanapą gdy tylko wejdziemy do pokoju. Kiedyś musieliśmy jej raz w tygodniu podawać wit. B12 w iniekcji - szybko zaczęłam jeździć na zastrzyki do wetki bo po tych podanych w domu mieliśmy kota który kilka dni zwiewał gdy widział nas razem w jednym pomieszczeniu.
A to ją zabije w kilka dni.
Dlatego na kroplówki będziemy jeździli do wetki.
Glukozy nie będę jej badać bo nie jestem w stanie utoczyć od niej właściwej ilości krwi. Po prostu. A każda kolejna próba to większy stres.
Paski do moczu to sztuka na raz, mamy osiem kotów, kilka kuwet w różnych miejscach, Czarna nie wyraża zachwytu manipulacjami w czasie gdy sika (a ostatnie czego chcemy to by bała się iść do kuwety bo dopiero co opanowaliśmy nawracające infekcje pęcherza), nie opcji sypania malutkiej ilości żwirku do kuwet, nie ma opcji zamknięcia Czarnej w jednym pokoju bo wpada w amok (mamy całe mieszkanie przechodnie dla kotów, nawet przy pozamykanych drzwiach - poza kuchnią) - mieliśmy kiedyś próby gdy chcieliśmy mieć pewność ile sika w ciągu doby i się załatwia, tudzież próby pobrania moczu do badania. Szalała jak dzikie zwierzę. Do upadłego. A potem bała się wchodzić do kuchni.
To naprawdę najgorszy możliwy kot na taką chorobę
My już od lat szukamy kompromisów między ratowaniem jej życia - a komfortem tegoż życia (co też jest elementem tego ratowania).
Na szczęście podawanie insuliny idzie póki co gładko - pozwala ją sobie podawać ukochanemu panu w czasie miziania, nie zauważa tego (no, raz nie zauważyła
ale to też daje szansę). I póki tak będzie - to nie jest źle.