aga66 pisze:Asiu wytłumacz mi czy wirus kalici jest u twoich kotów i maluchy się zarażają?
Jest u mnie w domu. Prawdopodobnie Tami jest nosicielem. Ale kilka lat temu przywlokłam sobie z lecznicy warszawskiej mutanta. Woziłam dziką kotkę na leczenie.
Wtedy był z nami Kinderek. Kinderek zachorował i w ciągu 3-4 dni odszedł. Nie było szans. Okazało się ,że on nie był jedyny. Na miau były i inne przypadki min zarażenia się dorosłych kotów chyba na Białobrzeskiej. Jakaś amerykańska franca. Taki sam przebieg. Moje starszaki odchorowały katarkiem ale wirus został. Jest wyjątkowo nieprzewidywalny.
To nie pierwszy przypadek u nas.
By oddając kota do innej lecznicy czy będąc w niej, coś "dziwnego" sobie przytargałam.
Na przykład Kefir po operacji nóg też przywlókł francę, która prawie całe stado mi powaliła. Swoje cholery, u lokalnych wetów, są opanowane. Uodporniły się. Ale wszystko co nowe...
Dlatego każdemu podkreślam, że trzeba brać własne kocyki, ręczniki, podkłady... szczególnie gdy z maluchami się do weta idzie. Nie głaskać niczego. Nie dotykać jeśli nie ma potrzeby. Nie pozwalać zaglądać w transportery. Wracam i od razu wyrzucam czy piorę i takie tam.
Dlatego też zawsze mówię, że oddając kota do adopcji naraża się dwie strony i obserwacja z izolacją są ważne. To co bezpieczne dla mojego czy rezydenta może być zabójcze. Cały dom jest w "alergenach". Cały kot to nosiciel.
Stajemy na głowie a i tak coś się przyplątuje maluszkom. Starszaki na spoko z reguły. Są mniej delikatne. Zawsze mam nadzieję ,że uda się. Jestem wyczulona na zmiany nawet najdrobniejsze zachowania. Najlepiej by było by dzieci nie właziły nam w ręce.
Się molizatorsko zrobiło.