Niestety. Wczoraj kotki nie było,dziś z rana też nie
.Opuściła swoją dziurę w ziemi . W ndz.miała być łapana na klatkę opadającą. Mrzyło,osoba z klatką nie stawiła się o umówionej godzinie,a za kilka godzin nie byłoby sensu łapania.Kot czeka,a potem idzie szukać żarcia dalej. Postanowiłyśmy przełożyć na środę.Ostatni raz nakarmiłam ją widząc osobiście w ndz.rano. I dała się pierwszy raz pogłaskać. Tak się cieszyłam,że następnego dnia spróbuję łapać sama,za kark.Skoro mi już trochę zaufała,poznaje,przychodzi.I zniknęła.
Jestem zła na bezradność,na to,że tyle szuka się i załatwia sprzęt,że większość odmawia pomocy ,odsyła,a jak już wszystko dograsz w miarę-kot znika.
Chodzę tam po kilka razy,wczoraj o północy ,dziś od 5 rano. Na darmo.Stres mnie zżera,bo wszystko jedno,czy zginie zawalona gruzami ,czy pod kołami samochodu. Nie wiem co się stało. Obkićkałam okolicę i cisza. Ludzie tylko mają zapewne ubaw.
Nie wiem czy ją coś wystraszyło stamtąd.Znowu runął kawałek płotu,a to wielki huk.Kotka jest strachliwa. Obok jednak jest ulica,samochody...Wszystko mogło się zdarzyć.Jednak jedzenie dwa razy zniknęło.Czy to ona wyjada,czy coś innego?
Złość i stres na wszystko.I wyrzuty sumienia.Tyle czuję.
Poza tym mam chorego Rudego,pracę-nie mogę tylko stać na budowie...