Wczorajszy dzionek był mocno niefajny. Pełen biegów, zakrętów akcji, zmęczenia, upału... Są takie dni co ostro dają popalić. Mimo ,że nie są insze od tych co były. Z drobnymi różnicami. Wróciłam późno do domu. Wyrobiłam się tylko mokre od potu gacie wymienić, ogarnąć grzywkę, wstawić zupę, zadysponować mężowi cele, ucałować kociska i poleciałam na zebranie. Obarczona żarciem kocim. Dzwoniłam garami jak zbieracz puszek. Ale co mi tam. Miałam plan ,że wracając nakarmię koty. Wracałam po 21
Ale koty czekały. One są niezawodne. Ale to nie tak ,że NIC nie dostały. Biegnąc na nasiadówkę zahaczyłam o stołówkę i poczęstowałąm saszetkami i tackami te co były.
Od kilku dni siedzi mi mój tymczas w głowie. Wituś. Jednooczek. Nawet nie dawno pisłąm o nim na wątku Zajączka. Zaczęłam się niepokoić tym klepaniem się kota w mojej łepetynie. Jakoś tak z reguły jest, że nie wróży takie moje myślenie dobrze. Trafiłam na fotki jego z Żuniem. Przypadkiem. Jakbym szukała to bym nie znalazła. Wczoraj w nocy otrzymałam wieści od p. Aleksandry. Jego Dużej. Wituniek ma guza nerki. O złych rokowaniach. Z naciekami. Operacja jest mocno ryzykowna. Stan nie jest fajny bo Wituniek jest na lekach i kroplówkach. Jeśli jego stan się poprawi to będą rozważać dalsze kroki. Moje biedne kochanie. Dzielny chłopczyk z niego jest. Pełen miłości, otwarty i taki fajny. Jak on pięknie opiekował się Żuczkiem. Od razu na swoim zawarł pakt z rezydentem. Nie było nigdy z nim problemów w domku. Jak na świat przychodziły kolejne dzieci, chował je jak swoje. Życie nie jest sprawiedliwe.
Pani, Ty tam na górze siedzący, daj proszę szansę kotu. Ma swoich Ludzi. Kochajacy Dom. Przeżył poniewierkę. Należy mu się spokojna starość. Bez bólu i w miłości.