Blue według mnie ona ma coś z głową i jest raczej niebezpieczna dla siebie i dla innych jeśli chodzi o szybką reakcję w przypadkach zagrożenia zdrowia/życia. Nie twierdzę, że ja jestem normalna (baaaa nawet uważam że jestem nienormalna, a i depresję mam zdiagnozowaną jakby co ) i pisząc że jest najprawdopodobniej psychicznie chora nie maiłam na myśli stygmatyzowania jej . Babka naprawdę jest dziwna i w tej rodzinie jest bardzo źle. Pan się nie rozwiedzie, bo przecież nie zostawi żony na starość mimo, że ona go tłamsi psychicznie. Pan ma zerową asertywność, bo na tyle go już poznałam. Daje sobie robić krzywdę, żeby inni mieli dobrze, nigdy nie robi nic z myślą o sobie. Znam pana z widzenia od 7 lat, a od 2 miesięcy pan został oddelegowany mi do pomocy, więc 3 razy w tygodniu rozmawiamy o pracy i o życiu też, dlatego mieliśmy okazję poznać się lepiej. Pan ciągle narzeka, że nie może nic zrobić, bo żona robi awantury, że wie lepiej (a nie wie). Żona o mało sama nie umarła, gdy 2 lata temu złamała nogę (kość piszczelowa sama z siebie przebiła piętę - kruchość kości) i chodziła z tym złamaniem bo do lekarza nie pójdzie. Pewnego dnia po prysznicu smarując opuchniętą złamaną nogę jakimiś miksturami poślizgnęła się, przewróciła, stłukła szybę brodzika i do niego wpadła kalecząc się i zakleszczając tak, że nie mogła sama wyjść, a pan już spał. Jakimś cudem po paru godzinach się obudził bo usłyszał, że ktoś wali w ścianę. Wyciągnął żonę, powydłubywał szkło z ran i chciał wzywać karetkę - awantura że nigdy w życiu do szpitala nie pojedzie i już. Pan się poddał. Po kilku dniach okazało się że żona ma 40 stopni gorączki i ledwo przytomna. Tym razem nie protestowała. Karetka przyjechała. W szpitalu okazało się że to sepsa i stan jest bardzo ciężki - dawali niewielkie szanse na przeżycie, odesłali do innego szpitala bo spanikowali. Ale przeżyła. Nogi nie dała zoperować żeby naprawić złamanie, więc kuśtyka do dziś. Do tego niedowidzi, bo ma nieleczoną cukrzycę - bo wie lepiej jak ma żyć i nie zrezygnuje przecież ze słodyczy bo po co... itp. Gdy córka była mała i zachorowała był ten sam schemat. Dopóki nie zaczęła się przelewać przez ręce, to nie dawała jej leczyć, bo sama wie najlepiej. Potem wpada w panikę i zaczyna krzyczeć i płakać i dopiero daje pomóc. Jak dla mnie to jakieś zaburzenia, ale przecież pan jej nie zawiezie do lekarza, żeby zdiagnozować, bo ona wie lepiej. Współczuję mu i tyle.
Jednak nastraszenie wczoraj pomogło. Może przesadziłam pisząc tego smsa, ale naprawdę już wymiękłam. Dopiero po moim smsie kotek trafił do weta, ale nie wiem jaki to wet. Gdy jakiś czas temu rozmawialiśmy o tym lekarzu, znajomy miał wątpliwości czy to dobry lekarz, ale był to jedyny mu znany.
Teraz namawiam go na wizytę u doktor Mostowiak i wygląda na to, że udało się go przekonać.
Kociak w sobotę stracił matkę, albo wcześniej. Było więcej kociąt i nie wiem co się stało z innymi. Był karmiony mlekiem krowim u sąsiada, potem u znajomego mlekiem dla ludzi bez laktozy i potem tym co zaleciłam. Możliwe, że nawet od soboty nie było kupy.