Tylko tyle teraz. Zając szaleje w kołnierzu.Spina się,zawadza o wszystko,próbuje uwolnić.Wydali mi go bez,żeby jeszcze doszedł do siebie trochę po narkozie. To słaby pomysł. Do domu dojechał rozkrwawiony. Strużka ciekła z oka.Nie wiem,czy sobie zadrapał pazurem tylnej łapy,czy o transporter zawadził.Transporter w krwi,ja i on przerażeni. Do tego się zlał i capił aż baba w autobusie komentowała,co tak śmierdzi moczem. Faktycznie waliło od nas jak kiedyś na Dworcu Centralnym ,gdzie szczali bezdomni
Ledwo dałam radę w domu wbić mu kołnierz na łeb,jedną ręką trzymając go za kark,a drugą przeplatając zapięcie. To nie domowy kiciuś,a dopiero zgarnięty z podwórka kocur,który nie jest przyzwyczajony do zwykłego podnoszenia,a co dopiero prób wbicia mu głowy w coś. Doświadczony wet powinien to przewidzieć. Ja zresztą też. Więcej się nie dam tak wrobić
Przeciętny właściciel nie dałby rady sam obsłużyć kota,ale też dziwię się,że wet tak beztrosko wydaje kota bez kołnierza.
Oby szybko przywykł,bo widok szamoczącego się kota jest bardzo stresujący dla mnie.