Dziewczyny, ta historia ma szalone zakończenie. W schronisku, z którego adoptowaliśmy Tytusa powiedzieli nam,że był kastrowany, a my przyjęliśmy to za pewnik. Zawsze, gdy weci pytali się nas, czy był kastrowany, z przekonaniem odwiadaliśmy,że tak. Przez ponad 5 lat kot zasikiwał nam mieszkanie, ciągle słyszeliśmy, że taki ma temperament, powinien być wychodzący i to problem behawioralny. Poszliśmy do weta sprawdzić, czy nie jest wnętrem.
Wet wymacał od razu ręką jądro w mosznie. Jedno.
Dziś jest kastrowany, bo najprawdopodbniej nie był w ogóle. Będą też szukać drugiego jądra.
Chciałam Wam tylko podziękować za cenną wskazówkę. Żałuję, że ani mi ani żadnemu wetowi nie przyszło to nigdy do głowy...