Hej
Miesiąc temu adoptowałam kotkę, która z powodu przepełnienia w fundacji po kastracji miała wrócić w miejsce bytowania. Wolontariuszka, z którą rozmawiałam, powiedziała, że koteczka nie podchodziła do karmicielki, nie jest dzika, ale bardzo wystraszona (ten strach był spotęgowany tym, że zabieg miała przed Sylwestrem, a w Sylwestra musiała zostać sama w gabinecie).
Początkowo oczywiście ograniczyłam Lusi przestrzeń, udało się pożyczyć klatkę kennelową. Po kilku dniach odważyła się opuścić klatkę, obecnie po 5 tygodniach nawet eksploruje mieszkanie, ale jak tylko napotka kogokolwiek z mieszkańców ucieka do schowka w kanapie. Nie narzucam się jej z żadnym kontaktem, nie dotykam, nie podchodzę za blisko, nie głaszczę, odwracam wzrok albo mrugam kiedy na mnie patrzy, nie robię nawet żadnych zdjęć. W nocy, kiedy gaszę światło widzę jak się bawi albo wygina
Mimo to Lusia wciąż raczej ucieka i chowa się kiedy mnie widzi. Mniej ale jednak daje dyla, kiedy wchodzę do pokoju z miseczką albo krzątam się koło kuwety. Teraz np. pięknie się bawi piłeczką, ale jeśli wstanę, usunie się w kąt. Byłam przekonana, że muszę po prostu dać jej czas, ale poczytałam kilka wątków, w których zupełnie dzikie koty troszkę szybciej się oswajały i nabrałam wątpliwości czy wszystko robię dobrze. Nie chcę jej spłoszyć i nie wiem za bardzo co powinnam teraz robić: dalej cierpliwie czekać i nie narzucać się jej ze swoim towarzystwem czy podejmować jakieś nieśmiałe próby kontaktu? Jestem w niej zakochana i chcę dla kici jak najlepiej, nie wyobrażam sobie już mojego domu bez niej, ale zaczynam mieć wątpliwości czy nie robię z niej domowego kota na siłę i czy jej razem z fundacją nie unieszczęśliwiłam