Kotka nie ma pokarmu, tzn nie bardzo już pamiętam jak te kocie cycki wyglądały u Burej jak dziewczynki rodziła, ale na 90% były takie obrzmiałe i różowe, a ta kotka ma takie jak moje kotki, prawie niewidoczne, maleńkie dzyndzelki. Reaguje rzeczywiście strasznie agresywnie. Ucieka od małych jak najdalej, a jak znajdzie się już za blisko, po prostu wpada w furie
Teraz tak, absolutnie nie dadzą kotki do mnie na czas odchowania kociąt, na prośbę o kastracje (ma 2-3 mioty w roku) usłyszałam że mowy nie ma, że chłop by ją rozniósł chyba (cokolwiek to znaczy), w tej rodzinie nie dzieje się dobrze, oni się go boją i to widać gołym okiem, nawet nie musiałam specjalnie się produkować żeby zrobić rozpoznanie. Sprawe muszę mocno przemyśleć, bo kobieta uważa widocznie, że tak ma być. Chłop to pan i władca a i przypie*dolić musi, co by baba wiedziała gdzie jej miejsce. To jest straszne.
Teraz tak, być może jestem pier*olnieta, nieodpowiedzialna itd, ale koty przyniosłam do domu (nawet kur*a kartonu nie było) przywiozłam je zawinięte w moją kurtkę) a i tak było mi gorąco z nerwów. Teraz zaczyna do mnie docierać jaką głupotę zrobiłam i jestem coraz bardziej przerażona... uśpienie jest najlepszym wyjściem dla mnie, czy dla tych malców też? Szczerze wątpię
Jezuuu aż mnie boli wszystko potwornie, jak o tym myślę. Czy dam radę? Nie wiem, spróbuje. Najgorsze, że dziecku powiedziałam, że małe będą u nas bezpieczne, jak to zrobić żeby dziewczynka nie poczuła się oszukana przez dorosłych?
Mam mętlik w głowie, zrobiłam błąd zabierając te kocięta, z drugiej strony kobieta mi powiedziała, że chłop jej oświadczył stanowczo, że nie będzie kociąt utrzymywał, wysłuchiwał ich piskow po nocach itp, więc ona ma do wieczora "utemperować gówniare" co by histerii mu nie urządzała, bo on po robocie weźmie koty do topienia. Emilka aż się trzęsła jak ja zabierałam kocięta, to co by było gdyby tatuś jej zabrał i utopił??? Przecież to najgorsza forma znęcania się nad dzieckiem!!! Mała tak bardzo przywiązała się, bo podobno kotka pierszy raz rodziła w domu, wcześniej nigdy kociąt nie widziała, tym razem udało się im uprosić ojca żeby kociaków nie topił, a oni je wydadzą zaraz jak same jeść zaczną. Niestety wyszło jak wyszło, chłopa nerwa wzieła, że problemy są i postanowił je załatwić jak zwykle, ale szmaciaż nie da kotki wykastrować, bo nie. Bo cholera wie co!
Glutów jest pięć, nie ma co, zrobiłam ogromny błąd angażując się w te sprawe, teraz jestem w czarnej dupie.
Karol prawie zemdlał jak je przyniosłam. Powiedział mi, że mam sobie radzić, bo on ręki do zamordowania ich nie przyłoży, i że po cholere je zabrałam skoro mam zamiar zrobić to samo co tamten chłop? Jedyną różnicą jest, że bardziej humanitarnie, ale nie zmienia to faktu, że tylko po to by je zabić...
Rozumiem że jest na lekach, kontaktuje nie do końca jak trzeba, ale bez przesady, chciałam dobrze a właściwie sama nie przemyślałam co robie, ale chyba każda opcja jest lepsza od zostawienia ich na pastwe tego chłopa? Mąż być może nie rozumie, że nie wyrobimy z ich utrzymaniem, zakłada, że przejdzie jutro testy i będzie mógł jeździć, ale nawet jakby jakimś cudem przeszedł, zaczął od razu od jutra jeździć, to mamy tyle zobowiązań bardzo pilnych, że nie ma z czego odłożyć na utrzymanie 5 kociąt.
Potrzebuje waszego wsparcia duchowego, żebyście mi pomogły podjąć najlepszą decyzje. Wiem, że się wpakowałam w... no ale jakie mialam inne wyjscie??? Przecież chyba bym mie przeżyła ze świadomością, że zostawiłam je na pastwe tego świra. Żołądek mam w gardle, oczywiście już żygałam trzy razy z nerwów.