Lifter, dokładnie o to chodzi
I tak źle, i tak niedobrze.
Pojechaliśmy rano na pogrzeb. Koty zostały same na gospodarstwie, każdy w swoim pokoju.
Po nocnych przygodach już koło dwunastej poczułam, że tymi zapałkami co znicze zapalam powinnam raczej powieki sobie podeprzeć. Ścinka totalna. Na dodatek wypadło, że to Siwy godnie reprezentuje rodzinę na stypie i tak zostałam śpiącą królewną za kierownicą.
Wspomagając się kawą i redbullem jakoś dojechałam do domu z mocnym postanowieniem padnięcia na łóżko zaraz za progiem.
Za progiem padłam na wypluwkę, którą Praktis umieścił na chodniczku - chyba, żeby jej twardo nie było. Obok zostawił okazałego pawia. I niezagrzebany urobek w kuwecie.
A jeszcze Siwy wchodząc do Ptasiego Pokoju odkrył, że twórczość Praktisa to pikuś przy tym, co potrafi Kotek.
Jego Dupowatość Kotek chciał zagrzebać to, co wyprodukował. Ale robił to tak zgrabnie, że część wyrzucił z piaskiem z kuwety a część rozdeptał i rozniósł po pokoju.
Żadna kawa, żaden redbul nie budzi tak, jak kocia kupa odbita wielokrotnie na podłodze.
Za pomocą ręczników papierowych, gąbki i mokrych chusteczek domyliśmy podłogę i kota. Wrzuciłam kolejną narzutę do prania. Przy okazji Gruby mnie użarł tak, że mam siniaka i dwie krwawe dziury w rece.
Ale efekt tego czyszczenia nie był zadawalający, kot nadal zalatywał.
Nalałam ciepłej wody do wanny, wyprałam wszystkie łapy, portki, ogon i podogonie i kot pojękując wrócil na swój parapet.
Za pół godziny już nie pamiętał, że chciał mnie pożreć - rozkosznie mruczał i przeciągał się przy głaskaniu.
Jakieś to nasze życie ostanio zas...ne.