Dla mnie propozycja kota pohodowlanego, bo tańszy niż kociak, to równie dobra propozycja, co "adoptuj dachowca, bo dają za darmo"

Irytujące to.
Idąc tym tokiem myślenia dobrze ponad połowa moich domów stałych nie powinna była adoptować ode mnie kota, bo przecież powinni kupić rasowego kociaka z dobrej hodowli - stać ich przecież. I jakoś jestem przekonana, że adoptowali nie z wrodzonego skąpstwa, żeby oszczędzić na rasowym i nie musieć leczyć, bo po co.
MariaD, oczywiście, że możesz oddać za darmo nawet hodowlanego kociaka - jak będziesz miała taki kaprys.
Nikt tego nie neguje.
Ale to nadal tylko kaprys, czy ładniej mówiąc - Twój wybór i jakoś wydaje mi się, że nie sprzedałabyś osobie nieznanej (dajmy na to po jednej wizycie w hodowli) kota na raty ani nie zaproponowała dorosłej, pohodowlanej kocicy w zamian za kociaka - tylko dlatego, że na kociaka kogoś nie stać?
MariaD pisze:Natomiast nie reaguję na "opuści Pani z ceny?"
Mniej więcej o to mi chodzi

I masz rację odpukując.
Pewnie jeszcze nie wiesz, jak to jest, jak właściciel po kilku latach dzwoni z płaczem, że kotek się zatkał, a jego nie stać na leczenie ani karmę wet i
ratunkupomocy, a ty właśnie wyszłaś z kotem z guzem mózgu z rezonansu zostawiając tam 1200
No i przecież
pomusz, bo on ma mało kasy, ale ma dobre serduszko i uratował tego kotka te parę lat temu

Adoptując go za friko
Bo przecież skoro kotek nie mógł zostać tam, gdzie był, to znaczy, że go uratował, prawda?
To taki najbardziej skrajny przypadek, ale w łagodniejszym wydaniu miałam nieprzyjemność parę razy.
I im dłużej wydaję koty do adopcji, tym większą zwracam uwagę na, hhhmmm, zasoby.
Nie, nie zaglądam ludziom w wyciągi, ani w umowy o pracę, ale zaczynam unikać osób, po których widać, że ledwo wiążą koniec z końcem.
Bo oczywiście samo bycie bogatym nie gwarantuje prawidłowej opieki, ale bycie biednym - też jej niestety nie gwarantuje, za to znacznie utrudnia.
Oczywiście, znam świetne domy, które choć groszem nie śmierdzą, zawsze zapewnią swoim zwierzętom najlepszą możliwą opiekę.
Tylko problem z adopcjami (czy sprzedażą, czy płatną adopcją) jest taki, że nie znamy osoby zainteresowanej.
I jedna, dwie czy nawet trzy rozmowy, nawet osobiste, przy kawce, nie są w stanie zweryfikować domu w tym zakresie.
Absolutnie też się nie zgadzam ze stwierdzeniem, że trzeba płacić, bo jak drogo, to będą dbać bardziej.
Jeśli ktoś w ten sposób podchodzi do zwierzęcia, to i "amortyzację" sobie policzy, więc po paru latach może się okazać, że taniej kupić nowego niż leczyć "starego".
Natomiast uważam, że jeśli komuś się marzy jakieś "dobro" bynajmniej nie pierwszej potrzeby, to powinien na nie odłożyć samodzielnie.
A w przypadku żywego zwierzęcia, nie tylko na zakup, ale też na start, na wszelki wypadek.
I wszelkie propozycje typu, jak cię nie stać, to dachowiec czy pohodowlany za darmo lub taniej są, jak dla mnie, bulwersujące
Bo sam kot to tylko początek wydatków - na najbliższe kilkanaście do dwudziestu lat jak dobrze pójdzie. A jak ten kot już się w domu znajdzie, to naprawdę nieważne, czy on był za darmo, czy kosztował majątek - od tej chwili kosztuje tyle samo każdy.
Założycielka wątku tymczasem sobie poszła
