U mnie z izolacją trochę zalezy od kota i na jakim etapie dołączał- było od kilku godzin do kilku dni. W przypadku maluchów u mnie zawsze dochodziła kwestia oswajania ich samych, bo dzikunki trafiały, więc jakieś 2-4 dni, zależnie od tego, jak się oswajały, były zamknięte. Potem wypuszczanie było nie na żywioł, ale pod nadzorem i na jakąs wydzieloną przestrzeń- np łazienka z korytarzem, oddzielone jakimś rusztowaniem z czegoś naprędce robionym, czego maluchy ot tak z marszu nie mogły pokonać. Maluchy się bawiły w tej wydzielonej części, ja zwykle z nimi siedziałam, a starszaki w tym czasie obserwowały sytuację zza zasieków.
Zwykle któreś podchodziło, podwąchiwało, czasem maluch się przedarł i chwilę pozwalałam pozwiedzać, jak widziałam, że dorosłe dobrze reagują.
Tak pomyslałam, że to opiszę, bo może ktoś te moje uwagi, że nie jestem zwolennikiem długiej izolacji odbierać żle, że można wszystko puścić na żywioł. A to nie tak. Nie jestem zwolennikiem wielodniowego trzymania w zamknięciu, bez żadnych kontaktów, natomiast też uwazam, że nie można nowego kota puszczać bez nadzoru na zywioł na pełne pokoje, a już na pewno gdy jest to z jednej strony zywiołowy maluszek, z drugiej kotka, która była do tej pory sama i nie wiadomo, jak zareaguje na inne koty. Bo tez inaczej to się dzieje, gdy są dwa dorosłe, bardzo spokojne, inaczej, gdy dwa maluchy, a inaczej, gdy spokojny dorosły i malutkie wariatuńcio przyzwyczajone, że mama i rodzenstwo zawsze gotowe do zabawy
Więc nadal przy takim zestawie jak u Ciebie probowałabym puszczać, ale właśnie pod takimi warunkami, zeby malucha pilnować, zeby nie wdzierał się pełną parą na przestrzeń kotki, tak, żeby ona mogła go z daleka pooglądać, ale też mieć kontrolę nad tym, jak ona się wobec niego zachowuje, właśnie zeby go nie przestraszyła z jednej strony, ale i nie uczuliła na niego.