Od blisko dwóch tygodni koło domu kręci się pewien koci kawaler zakochany w Milce i Kropce do nieprzytomności...
Młody, biało-bury, dorodny. Obiektywnie jako
matka panien muszę stwierdzić, że bardzo przystojny
Nauczona doświadczeniem, dotąd spokojnie przyjmowałam jego obecność. Wiedziałam, że nie pierwszy to i pewnie nie ostatni taki zalotnik o wiosennej porze i że to miłosne oblężenie trzeba po prostu przeczekać.
Kawaler wyśpiewa się do bólu, ale w końcu rozpłynie gdzieś w powietrzu, a wraz z nim zniknie i jego kocurzy aromat, którym w bez litości perfumuje drzwi domu
Okazuje się jednak, tym razem trafił nam się nie tylko wyjątkowo wytrwały, ale i inteligentny egzemplarz... Otóż, w ubiegłą niedzielę zorientowałam się, że bystrzak opanował wejście do domu przez kocie drzwiczki
Gdy w środku panuje cisza, wchodzi niemal bezszelestnie, wyżera chrupy z miski w kuchni, po czym wieje z prędkością światła
.
Widać, po kilkunastu dniach upartych zalotów uznał, że skoro erotycznie nic nie ugra, to może przynajmniej porządnie się naje!
Kocie drzwiczki mamy od kilku ładnych lat, bo są bardzo wygodnym rozwiązaniem przy kotach wychodzących. To pierwszy mądrala, który odważył się je rozpracować. Tak więc przed nami wydatek – nowe kocie drzwiczki z czytnikiem mikrochipów i akcja chipowania rezydentów. Włamywaczom-chrupkożercom mówimy stanowcze NIE
Z kotami jednak nie sposób się nudzić...