Jak pisałam, miałam do sprawdzenia dwa koty - wczoraj pojechałam sprawdzic pierwszego, który pojawiał się często w konkretnych miejscach osiedla. Pogoda straszna, zimno, wiało, ślisko, jak wyjechałam spod domu po dwóch minutach byłam na etapie zawracania. No ale pojechałyśmy (z forumową Catherine).
Na miejscu przeszłyśmy kilkanaście metrów - kiciałam, świeciłam latarką. Była tam też jedna pani, która jak sie szybko okazało, też przyszła szukać Znikotka. Ta pani mi kilka razy przysłała info, że jest tu czarny kot.
Powiedziała, że tu jest w krzakach znowu.
Podeszłam bliżej, zawołałam. Odezwał się!
Po dwóch jego "odzywkach" wiedziałam, ze to on!
Znikot nie miauczy - on gada specyficznie, takie krótkie "łaa"
Postawiłam miseczkę i czekałam, a on cały czas gadał, coraz głośniej.
Szybko wyszedł do jedzenia.
Pomyślałam, ze jak go nie złapię teraz, to niech się choć naje.
Zjadł. Wyciągnęłam w jego kierunku palec. Podszedł, powąchał. Wyciągnęłam drugi palec - odskoczył.
No to nowa saszetka do miseczki i znów palec. Troche zjadł i znów podszedł do palca.
Otarł się o paluch, potem o dwa paluchy. Dotknęłam za uchem, najpierw koniuszkami palców, odwzajemnił dotyk.
Pogłaskałam po główce, potem całą dłonią. Przejechałam po grzbiecie i ... był mój
Tak jak rok temu w ruderze - dotyk otwarł w główce klapkę i wszystko do niego wróciło!
Wzięłam na ręce i pobiegłam do auta.
Bałam się, ze się wyrwie, że nie utrzymam go, ale udało się.
Jak zamknęłam za soba drzwi auta, wciąż ściskając mocno kota, już wiedziałam, ze jest bezpieczny.
Zapakowałam do transporterka i do domu!
Podczas całej akcji gadał; odpowiadał na każde moje słowo. Potem gadał całą drogę do domu. I pół nocy
Dobrze wygląda - musiał mieć kilka stołówek. Ma za to ileś kleszczy i straszny łupież. Dzisiaj pędem na badania krwi, sprawdzić nerki.
Pierwsze chwile w domu
https://youtu.be/ugLS9gso6v8