Od tygodnia czytam dość intensywnie różne wątki na forum, z których udało się już nabyć trochę wiedzy. Nie wiem, czy robimy wszystko co tylko można, postanowiłem więc opisać naszą sytuację, licząc na Wasze wsparcie. Chodzi o naszego kota - Mordusia. Zaczęło się równo tydzień temu, choć pierwsze objawy choroby mógł już pokazywać wcześniej, jednak my nie świadomi tego nie widzieliśmy.
Morduś ma 4 latka, jest kotem wychodzącym (wykastrowanym) rasy "jak z reklamy whiskas'a", spędzającym sporo czasu na zewnątrz. Mieszkamy w bloku na parterze, na ogrodzonym osiedlu, z dala od ruchliwych ulic. Jesteśmy jego właścicielami od niespełna roku, ale znamy go od małego. Poprzednimi właścicielami są nasi sąsiedzi, których Morduś dalej chętnie odwiedza. Po prostu zaczął więcej czasu spędzać u nas, a że oni mają jeszcze kotkę, psa i małe dziecko, wspólnie zdecydowaliśmy, że Morduś oficjalnie zamieszka z nami.
Do tej pory przez te kilka lat wszystkie dłuższe wyjazdy (nasze lub sąsiadów) udawało się rozwiązać tak, że Morduś był albo pod naszą albo ich opieką. Bardzo sporadycznie sąsiedzi zabierali go na 2-3 dni. W ostatnie Święta pierwszy raz zabraliśmy Go ze sobą w podróż w nasze rodzinne strony (260 km w jedną stronę). Morduś tydzień czasu spędził więc w mieszkaniu bez wychodzenia na zewnątrz, gdyż ze względu na nieznajomość okolicy nie chcieliśmy go wypuszczać. Zarówno podróż jak i pobyt w innym domu uważamy że przetrwał całkiem dobrze, w samochodzie trochę nam miałczał, ale nie było tragedii, daliśmy mu pochodzić po samochodzie, więc nie był zamknięty przez kilka godzin w samym transporterze. W drodze powrotnej w ogóle było super, trochę poskakał, trochę pospał na tylnej kanapie i droga minęła nam szybko. Piszę jednak o tym, bo mimo wszystko był to dla niego pewien stres, który może? spowodował wybudzenie jakiegoś wirusa.
Jeszcze jedna rzecz związana z naszym wyjazdem. Morduś ogólnie mało używa kuwety, woli załatwiać sprawy na podwórku (najczęściej w naszym ogródku ), ale w zimę jak spędza trochę więcej czasu w domu, to robi do kuwety. Jakiś tydzień lub dwa przed Świętami oraz podczas naszego wyjazdu, podjadał żwirek z kuwety. Oczywiście go wtedy odganialiśmy, ale wcześniej nie zdawaliśmy sobie sprawy z tego, że mogły być to pierwsze objawy anemii.
Teraz do sedna - dzień po powrocie, tj. 30.12, Morduś jak to zazwyczaj bywa, wrócił po nocnych eskapadach do domu i położył się na kanapie. Po kilku godzinach usłyszeliśmy stuk o podłogę. Morduś spadł z kanapy (więc z niezbyt dużej wysokości), pewnie przy próbie zejścia i był kompletnie bez sił. Widać było, że nie miał siły ruszyć żadną łapką. Natychmiast zabraliśmy go do weterynarza. Była to niedziela, późne popołudnie, po szybkich poszukiwaniach otwartej placówki trafiliśmy do kliniki weterynaryjnej "Bemowo" przy Powstańców Śląskich 101 (mieszkamy na Bemowie w Warszawie, więc blisko). Lekarz stwierdza silną anemię, temperatura 37.6, blade śluzówki, duże osłabienie. Dotykowo wyczuwa pogrubiałe jelito, wykonuje RTG i USG - stwierdza brak płynów w klatce i jamie brzusznej oraz wyklucza uraz. Pobrana do badań krew na oko bardzo wodnista, decydujemy się na pozostawienie Mordusia na noc w szpitalu. Jeszcze przy nas testy na FIV i FelV wychodzą ujemne.
Wieczorem (około 21:00) telefon z kliniki z wynikami badania: hematokryt 8%, retikulocyty 0,1% - wskazanie na szybką transfuzję krwi, na którą się zgadzamy. Poniżej zamieszczam wszystkie wyniki:
- Kod: Zaznacz cały
Albuminy: 34,0 g/l
GGT: 3,0 U/l
Wapń: 9,2 mg/dl
Fosfor: 3,8 mg/dl
Magnez: 1,8 mg/dl
Cholesterol: 115,0 mg/dl
LDH: 155,0 U/l
CK: 321,0 U/l
Triglicerydy: 28,0 mg/dl
Sód: 152,2 mmol/l
Potas: 2,77 mmol/l
Chlorki: 119,0 mmol/l
Globuliny: 35,0 g/l
Amylaza: 889,0 U/l
Lipaza (DGGR): 38,0 U/l
Fruktozamina: 297,0 umol/l
Retykulocyty: 0,1%
Kolejny dzień - 31.12. Morduś czuje się lepiej, nie ma duszności, chętnie zjadł posiłek. Temperatura 38,5, więc ok. Dostaje steryd i inne leki oraz kroplówkę. Informują nas o wskazaniu wykonania dokładnego USG, jednak najwcześniej możliwe za kilka dni, więc czekamy.
Wieczorem pobierają krew na morfologię - hematokryt znowu bardzo niski: 10%, jednak ogólny stan wizualny kota stabilny.
Nowy Rok cały czas w szpitalu - 01.01. Wizualnie ok, bez duszności, zjadł, wypił, przywitał nas chętnie podczas odwiedzin. Hematokryt dalej niski: 10%. Temperatura 37,6.
Wieczorem trochę spadł apetyt, temperatura 37,4. Dostaje cały czas steryd, leki i kroplówkę.
Środa - 02.01. Stan bez zmian, pobierają krew na pełną morfologię.
Wieczorem wyniki badania:
- Kod: Zaznacz cały
L. Erytrocytów: 1,30 mln/mm3
Hemoglobina: 2,3 g/dl
Hematokryt: 6,7 %
MCV: 51,5 fl
MCH: 17,7 pg
MCHC: 34,3 g/dl
Płytki krwi: 6 tys/mm3
L. Leukocytów: 3,74 tys/mm3
Limfocyty: 18 %
Monocyty: 5 %
Kwasochłonne: 1%
Pałeczki: 0 %
Segmenty: 76 %
Ze względu na bardzo niski hematokryt decydujemy się na ponowną transfuzję. Prosimy też o wysłanie próbki krwi na badanie PCR w kierunku Hemobartonelli, choć lekarze uważają, że ta choroba mało prawdopodobna. Rokowania raczej złe, ustalamy jednak, że czekamy na USG, potem na wynik badania PCR i jeśli dalej nie będziemy mieli diagnozy, kolejnym krokiem będzie biopsja szpiku. Po naszej prośbie antybiotyk zostaje zmieniony na doksycyklinę.
Czwartek 03.01. Morduś po transfuzji krwi czuje się sporo lepiej, ma apetyt, normalnie się załatwia. Wieczorem podczas naszych odwiedzin stan wizualny dobry, temperatura 38,4. Przekładają go z inkubatora, w którym był od początku pobytu w szpitalu, do klatki. Jeśli stan się nie pogorszy, myślimy o zabraniu go na weekend do domu, jednak po USG.
Piątek 04.01. Rano USG, które nie wykazuje żadnych nieprawidłowości w wątrobie, nerkach, pęcherzu, żołądku i trzustce. Hematokryt trochę wzrósł: 15%, temperatura 38,6. Stan wizualny dobry, więc wieczorem decydujemy się zabrać Mordusia do domu.
Mamy weekend w domu - 05-06.01. Morduś przesypia prawie cały dzień, jednak w nocy skacze nam po głowach, gdyż zazwyczaj wtedy wychodzi na podwórko. Oczywiście zatrzymujemy go w domu. Je, pije, załatwia się normalnie. Zaczynamy też zbierać kupki na badanie kału. Podajemy w domu doustnie steryd i antybiotyk, wieczorami jeździmy na kontrolę i podanie dodatkowych leków podskórnie. Zapewniamy mu jak najwięcej spokoju i odpoczynku. Podczas dzisiejszej wizyty zdejmują Mordusiowi wenflon, przed czym mocno się opiera, ale ostatecznie się cieszy.
Na obecną chwilę udało się więc zażegnać kryzys a ogólne samopoczucie Mordusia się polepszyło. Mimo to zdajemy sobie sprawę, że atak choroby może wrócić, gdyż nie wiemy jeszcze, co mu dolega. Czekamy na wyniki badania PCR (pewnie będą w okolicach połowy tygodnia) i trochę liczymy na hemobartonellę - przynajmniej wiadomo jak z nią walczyć. Jeśli okaże się, że jednak to nie to, będziemy robić biopsję szpiku. Może jest jeszcze coś, co mogliśmy przeoczyć? Jakie jeszcze badania moglibyśmy wykonać? Zarówno my jak i Morduś będziemy ogromnie wdzięczni za wszelkie podpowiedzi - zależy nam bardzo by został z nami jak najdłużej.