taki jeden koci dzień pt. dlaczego....
poranek- na 3 sekundy spuściłam tę małą pindę Żabkę z oczu przy niedomkniętej szafie z akcesoriami zwierzakowymi, dosłownie 3 sekundy- zdązyła dopaść worek ze żwirkiem i wygrzebała z litr rozkopując po pokoju, oczywiście, gdy za chwilę MUSIAŁAM już wychodzić do pracy. Pinda Żabka ma jakieś idee fix na punkcie rozdrapywania wszelkich worków, wystarczy kilkanaście sekund, by porozgryzała zamknięty worek ze żwirkiem i wykopała połowę zawartości, rozgryza worki z karmą- rozwala zawartość, ba, potrafi karton jeszcze nie wypakowany tak rozpracować, że dostanie się do brzegu worka z..żwirkiem oczywiście i go rozdrapie jeszcze w kartonie. Oczywiście do pracy się spóźniłam, bo przecież nie zostawię piaskownicy na środku pokoju towarzystwu.
powrót z pracy - dwie miseczki umyte po śniadaniu i schnące na blacie, jakimś cudownym trafem znalazły się na podłodze rozpryśnięte w masę kawałeczków. Jak one sobie łapek nie poraniły, to ja nie wiem. Ale dla mnie na wstępie 20 minut zamiatania w prezencie było.
2h póxniej- jakos dawno nie widziałam jednego z tymczasowych maluchów. Więc wołam- nie ma, pewnie gdzieś spi. Godzina później nadal nie ma, więc wołanie, szukanie- nie ma. Stukanie miseczkami - nie ma i to już źle. Półtorej godziny wolania, szukania, otwierania każdej dziury, która była choćby uchylona, nawet do pracuj,acej zmywarki zajrzałam, chociaz ją sprawdzam przed zamknieciem z 4 razy. Zrobiło się bardzo niemiło, bo malucha nie ma. Jedyne wyjscie- jakimś cudem wydostał się na dach. Kolejne 2 h od okna do okna wołanie, kicianie, jeden pokój zamkniety i okna na oścież, zeby inne nie wylazły, a ten mógł wrócić. 3 RUNDY KOŁO bloku z lornetką na dach, wszystkie krzaki przeczesane, ja zaryczana, nogi mi odpadają, kota nie ma. Po ponad 4h musiałam usiąść i słyszę drapanie z szafki, która na pewno ruszana nie była dzis. W srodku- uciekinier. Odkrył przejście między kocią szuflada, a szafką wielkości głowki szpilki i przecisnął się do szafki. Przez dom przewinęło się jakieś 20 kotów, w tym 4 mioty maluchów- zaden wcześniej nie znalazł.
23.00 doczołgałam się do łóżka i więcej nie pamiętam. Do 23.30, gdy nagle stado 5 największych przetoczyło się przez łożko, zrzuciło dzbanek ze stolika, przewróciło krzesło, bo.... urządziły sobie polowanie na malutką ciemkę. Takie z przytupem. Cmę zlapałam, uwolniłam. Kładę się. Za chwilę dzwonek do drzwi. po północy. Sąsiadka z dołu, niesłychanie cierpliwa kobieta. I czy ona może prosić, zeby chociaż troche ciszej, bo od 5 godzin galopady, stukanie drzwi, jakieś jęki, nawoływania, a ona już naprawde bardzo chce spac.
Zatem- dlaczego te wszystkie durne pindy uparły się, zeby mi tak spaprać pierwszy od dawna piękny dzien, gdy jest normalna temp, można oddychać, żyć? I jeszcze po tym wszystkim nie dać się człowiekowi wyspac?? Bo tych emocjach i pobudce oczywiscie spać nie mogę
( I wcale mi nie śmieszno i nie rozczula mnie moje dlaczego ...
Sorry, ale się mi ulało i gdzieś musiałam się poskarzyć.