Moderatorzy: Estraven, Moderatorzy
ewar pisze:Paradoksalnie najlepsi są "neofici", bo nie skażeni wieloletnim doświadczeniem , chłoną wiedzę po prostu. Ale długo już masz te kotki, jeżeli nie musisz to nie oddawaj ich. Problem sam się rozwiąże.
Bestol pisze:MM93, ja też przed adopcją Bila byłam zielona. Nigdy nie miałam wcześniej kotka. I tak jak piszesz o tej dziewczynie, też nie miałam osiatkowanego balkonu i nie miałam pojęcia o karmieniu. Potrzebowałam rad i walczyłam o te rady jak mogłam. Kocham Forum Miau, bo tu te rady dostałam, wcale nie od DT.
Bestol pisze:Ja mam za małą wiedzę na temat opieki nad kotami, aby je tymczasować. Podziwiam tych, którzy to robią, w tym ratują kotki, dają im schronienie i szukają domów. Wielki szacunek dla tych osób.
Agwena pisze:Czytam sobie ten wątek i opowiem Wam coś odnośnie fundacji. Pierwszego kota brałam 7 lat temu i, oczywiście, jak większość tych, co zaczynają, nie miałam o kotach zielonego pojęcia. Znalazłam ogłoszenie ślicznej kotki. Były zdjęcia, info, ze kicia ma 5 miesięcy i wymóg zabezpieczenia okien. Zadzwoniłam, żeby porozmawiać i pytałam o wszystko, co mi przyszło do głowy: żwirek, karma, co z tym zabezpieczeniem itd. Miałam w oknach wtedy zwykłe moskitiery, ale pani z fundacji stwierdziła, że to wystarczy. Powiedziała, że jej się podobam i odda mi kota. Rozmawiałyśmy zresztą kilka razy. Jedynym warunkiem miało być, że zawiozę kotkę w określonym czasie i w określone miejsce na opłaconą już sterylkę. Umówiła się ze mną ta kobitka na sobotni poranek o jakiejś dzikiej porze, bo inaczej, jak twierdziła, nie mogła, na drugi koniec miasta, a że nie jestem zmotoryzowana, to jechałam po kicię naprawdę bladym świtem. Po co? Po to, żeby się dowiedzieć, że pani jednak na razie jeszcze nie podjęła decyzji, że są jeszcze jacyś inni chętni i, że ona jeszcze się zastanowi komu kotkę odda. A nie można było po prostu powiedzieć, że to wizyta zapoznawcza z kicią będzie i nie byłoby nieporozumień. Jako ciekawostkę podam, że pani sama nie miała zabezpieczonego okna, mieszkała z koleżanką w wynajmowanym, nie za dużym pokoju i kotka nie mogła z niego wychodzić, a jako karmę polecała mi purinę i saszetki z Rossmana, których nazwy nawet już dziś nie pamiętam.
Efekt końcowy: Wzięłam kota ze schronu, szukałam info w necie i u znajomych kociarzy, w ciągu 6 tygodni, które Kitas (bo tak miał na imię:)) u mnie był przerobiłam karmy, żwirki, złych i dobrych wetów w okolicy i w końcu diagnozę FIP i odejście kotka.
Dziś wiem dużo, dużo więcej a i tak za mało i dobrze, że jest kogo pytać. Ale człowiek, gdy raz się sparzy na niepełnych informacjach, niejasnych warunkach, potem podchodzi z dużą rezerwą do ogłoszeń fundacyjnych.
Nie zmienia to faktu, że bardzo podziwiam zaangażowanie prowadzących DT i pomagających kotom. Czapki z głów!
Sama mogę tylko dokarmić działkowe bidy.
Agwena pisze:Czytam sobie ten wątek i opowiem Wam coś odnośnie fundacji. Pierwszego kota brałam 7 lat temu i, oczywiście, jak większość tych, co zaczynają, nie miałam o kotach zielonego pojęcia. Znalazłam ogłoszenie ślicznej kotki. Były zdjęcia, info, ze kicia ma 5 miesięcy i wymóg zabezpieczenia okien. Zadzwoniłam, żeby porozmawiać i pytałam o wszystko, co mi przyszło do głowy: żwirek, karma, co z tym zabezpieczeniem itd. Miałam w oknach wtedy zwykłe moskitiery, ale pani z fundacji stwierdziła, że to wystarczy. Powiedziała, że jej się podobam i odda mi kota. Rozmawiałyśmy zresztą kilka razy. Jedynym warunkiem miało być, że zawiozę kotkę w określonym czasie i w określone miejsce na opłaconą już sterylkę. Umówiła się ze mną ta kobitka na sobotni poranek o jakiejś dzikiej porze, bo inaczej, jak twierdziła, nie mogła, na drugi koniec miasta, a że nie jestem zmotoryzowana, to jechałam po kicię naprawdę bladym świtem. Po co? Po to, żeby się dowiedzieć, że pani jednak na razie jeszcze nie podjęła decyzji, że są jeszcze jacyś inni chętni i, że ona jeszcze się zastanowi komu kotkę odda. A nie można było po prostu powiedzieć, że to wizyta zapoznawcza z kicią będzie i nie byłoby nieporozumień. Jako ciekawostkę podam, że pani sama nie miała zabezpieczonego okna, mieszkała z koleżanką w wynajmowanym, nie za dużym pokoju i kotka nie mogła z niego wychodzić, a jako karmę polecała mi purinę i saszetki z Rossmana, których nazwy nawet już dziś nie pamiętam.
Efekt końcowy: Wzięłam kota ze schronu, szukałam info w necie i u znajomych kociarzy, w ciągu 6 tygodni, które Kitas (bo tak miał na imię:)) u mnie był przerobiłam karmy, żwirki, złych i dobrych wetów w okolicy i w końcu diagnozę FIP i odejście kotka.
Dziś wiem dużo, dużo więcej a i tak za mało i dobrze, że jest kogo pytać. Ale człowiek, gdy raz się sparzy na niepełnych informacjach, niejasnych warunkach, potem podchodzi z dużą rezerwą do ogłoszeń fundacyjnych.
Nie zmienia to faktu, że bardzo podziwiam zaangażowanie prowadzących DT i pomagających kotom. Czapki z głów!
Sama mogę tylko dokarmić działkowe bidy.
Agwena pisze:Dlatego, tak, wolę wziąć kota ze schroniska lub z ulicy, mimo że to kosztuje i czas i pieniądze, a czasami długa i kosztowna walka kończy się i tak najgorszym rozwiązaniem, choć, niestety, najlepszym dla kota, czyli uśpieniem.
Użytkownicy przeglądający ten dział: Goldberg, Google [Bot], Majestic-12 [Bot] i 420 gości