Mówiłam Siwemy, żeby puścił zakłady, to nie. A po czwartkowej nocy wygraną mieliśmy jak w banku.
Obudziło mnie kopanie. Posprzątałam, poszłam posprzątać jeszcze u robiącego podkop pod drzwiami Praktisa, wróciłam, żeby posprzątać to, co Kotek doprodukował, poszłam sama skorzystać z kuwety i przez podwójne drzwi posłyszałam dramatyczne wołanie Siwego.
Po ciemku, idąc uchylić okno w naszej komorze gazowej wszedł w trzecią część, którą to Kotek zostawił za kanapą, pod biurkiem.
Ze stopą w górze, starając się nie robić sladów
podreptał Siwy do łazienki. Przez godzinę wietrzyliśmy, zmywaliśmy podłogę, znów wietrzyliśmy, zmywaliśmy.
Upojna noc.
Praktis zamknięty w kocim pokoju, dla bezpieczeństwa ptaków.
Resztę nocy dospałam razem z Praktisem, żeby nie czuł się samotny.
Kiedy wróciłam w piątek z pracy zastałam klatkę jak po darciu pierza, i Bookę w mocno uszczuplonej odzieży na podłodze pod biurkiem. I właśnie z powodu tego striptisu straciła możliwość lotu. Próbowałam ją złapać i wsadzić na półkę, ale podfrunęła i spadła zaraz koło kociej miski. A potem podreptała pod kanapę. Zajrzałam we wszystkie zakamarki pod kanapą, a Booka już była pod drzwiami. Szmatka, szybki ruch - już transportowałam ją do klatki.
Kotek miał dość zamieszania. Z niesmakiem wstał i kazał się wypuścić z pokoju. Za drzwiami z nosem przy szparze leżał rudy i wchłaniał upojny zapach Booki.
Kotek z Praktisem zjedli po pół puszki musu (każdy dostał po pół puszki, a potem jeszcze Praktis zjadł pół porcji Kotka), połazili od pokoju do pokoju, pobawili się jedną gałązką. Po prostu sielanka.
A potem Praktis tak się rozszalał, że rzucił się na Kotka i go skotłował.
Po przedpokoju walała się rozrzucona odzież Kotka, a sam Kotek trzymał w łapach skalp Praktisa.
Ale do pokoju wrócić nie chciał - rozwalił się na podłodze i pokazywał, że wcale a wcale się nie przejmuje.
W sobotę po przyjściu z pracy zastałam Bookę siedzącą na monitorze. Kiedy podeszłam, żeby zrobić numer ze szmatką, podfruneła a potem jak kamień spadła na stolik. Po kablu zsunęła się za nieprzesuwalny kredens. I zniknęła w pajęczynach i kurzu...
Świeciłam latarką, zaglądałam - jak kamień w wodę. Pięć godzin czekałam, świecąc jej komórką, aż zechce wyjść z wnęki w ścianie kredensu. Wołałam ja, ćwierkał Mandej. A razem z nami czekał Kotek, śledząc wszystko z kanapy.
Kiedy wreszcie łaskawie wylazła, przefrunęła na kanapę, przemaszerowała koło Kotka i dała się złapać dopiero koło jego kuwety.
Pokój wyglądał jakby przeszła trąba powietrzna - wszystko co się da poodsuwane, naczynia wyciągnięte z kredensu, obrazy zdjęte ze ściany (żeby żaden spadając nie trafił w Bookę). I w środku tego stoicki spokój Kotka.
Prawie całą niedzielę Kotek i Praktis spędzili razem, jakby to piątkowe starcie coś w nich zmieniło.
W poniedziałek kotek dostał w pracy ataku. Po 24 dniach od poprzedniego.
A już miałam zacząć zmniejszać mu dawkę.