Witajcie,
Starałam się przeszukać forum w poszukiwaniu info, ale chyba mnie to przerosło, dlatego bardzo proszę o pomoc.
Dwa miesiące temu pożegnałam naukochańszego 16-sto letniego kocurka - przegrał walkę jak się potem okazało z rakiem. Długa historia, nie związana z białaczką więc Wam daruje.
Został drugi kot któremu brakowało towarzystwa, dlatego 6 tygodni temu zdecydowałam się na adopcję kota z jednej z wrocławskich fundacji - 4 letniego kocura. Kot bardzo prokoci, mniej proludzki (taki na wpół dziki, ale z potencjałem). Przed adopcją dwa razy pytałam, czy kot miał robione testy na FELV, FIP - zostałam zapewniona, że tak i, że kot jest zdrowy... W fundacji był od dwóch lat. Niestety ze względu na charakter kota nie poszłam z nim od razu po adopcji do weta - to byłby dla niego zbyt duże stres (jak ja tego teraz żałuję).
Od zeszłego weekendu kot stracił apetyt, stał się bardziej ospały. Początkowo nie przejmowałam się tym, zrzuciłam to na pogodę. Do środy sytuacja nie zmieniła się, zauważyłam dodatkowo, że mocz ma intensywnie żółtą barwę i nie byłam pewna czy była kupa więc zapakowałam kota i poszłam do weta.
Kot musiał mieć podanego głupiego jasia do badania. Zrobiliśmy badanie krwi, zbadaliśmy mocz i zrobiliśmy USG jamy brzusznej. Niestety, nie mam przy sobie wyników krwi, wrzucę później, ale nie były najlepsze. Z tego co pamiętam nerki były ok, próby wątrobowe podwyższone, cukier 280, morfologia w cały świat. Na usg jedyna nieprawidłowość dotyczyła wątroby - lekko powiększona i lekkie stłuszczenie. Do tego temperatura 39,8. Diagnoza - mykoplazmoza i żółtaczka. Kot został nafaszerowany lekami, dostał kroplówkę podskórną. Nie robiliśmy testu na białaczkę. Do domu dostaliśmy: jakiś lek psychotropowy który ma go wyciszyć i przy okazji pobudzić apetyt, unidox, lek na wątrobę, jakąś tabletę wzmacniającą. Przepraszam za brak szczegółów, leki są w domu. Potem je dopiszę.
W piątek coś naz z wetką tknęło, żeby "na wszelki" sprawdzić białaczkę. Okazało się, że jeszcze nie wyrzuciła surowicy. Zrobiłysmy test paskowy - wynik pozytywny i załamka
.
Od razu sprawdziłam drugiego kota - wynik negatywny. Koty odseparowałam, ale dopiero w piątek. Dziś idę na szczepienie i modlę się żeby wszystko było ok.
Z chorym kotem cały czas walczymy. Od piątku, dostaje lek przeciwgorączkowy - coś na zasadzie meloksamu tylko weterynaryjny. Dodatkowo w sobotę i wczoraj zrobiliśmy mu kroplówkę podskórną. 40 ml jakiś aminokwasów i 40 ml chlorku.
Mocz mam wrażenie nie jest już taki żółty, kupa choć bardzo skromna znów jest ciemna a nie je beżowa. Cały czas walczymy z osłabieniem i brakiem apetytu.
Już mi się kończą pomysły co mogę jeszcze dać mu do jedzenia - w założeniu miał dostawać wysokobiałkową karmę weterynaryjną (coś jak convalescence).
I teraz pytania:
Co mogę dac mu do zjedzenia? Czy surowe mięso wchodzi w grę przy chorej wątrobie?
Znacie jakiegoś dobrego białaczkowego weta z Wrocławia?
Czy myślicie, że jest szansa żeby go z tego wyciągnąć? Z jednej strony czytam, że średnia przeżywalność to dwa lata, z drugiej, że w przypadku widocznych objawów to parę tygodni.
Jestem już bardzo zmęczona i załamana. Od początku roku praktycznie mieszkam u wetów, nie mówiąc o tym ile kasy już wydałam...
Widać, że leczenie go stresuje, staram się to ograniczać ale nie jest łatwo znaleść złoty środek...