DZIS O 12 POZEGNALISMY SKARPETKA O Skarpetku zwanym tez Klaksonem z racji dźwięków jakie wydawał - slow kilka....
Brat Pusi, później także jej maz i ojciec dzieci
Przydreptał do nas wczesna wiosna zeszłego roku razem z Pusia. Na początku był strasznym cykorem, Pusia dawała się głaskać, leciała do jedzenia, które im wynosiliśmy, a on czaił się za tujami. Wychodził dopiero jak poszliśmy do domu. Rzecz jasna, podglądaliśmy zza firanki. Jedzonko tez oczywiście zawsze było w misce. Zaczęły przychodzić codziennie, fajnie to wyglądało, kiedy jedno jadło a drugie stało na czatach, zawsze na zmianę. Skarpet ostrożny, nieufny, z opływem czasu i jedzenia w miseczce, zaufał nam nieco. Juz nie uciekał, pozwalał nam łaskawie z daleka patrzeć jak je
Zaczęłam stawiać miskę coraz bliżej siebie, Skarpet walczył ze sobą.... podejść czy nie, czy to olbrzymie stworzenie na dwóch łapach nie skrzywdzi mnie
W końcu przemógł się, a ja stawiałam miskę coraz bliżej i siadałam nieopodal.
On jadł, ja gadałam do niego jakieś bzdury i w końcu zaprzyjaźniliśmy sie
Oczywiście nie było mowy o pogłaskaniu, Boziuniu bron
żadnego dotykania
Niekiedy latem, w upaly spedzaly cale dnie na podworku, w dzien chowajac sie w cieniu drzew lub w garazu, wieczorem wylegiwaly sie na trawce.
Pusie udało nam się adoptować..... w sumie to ona adoptowała nas i zamieszkała w domu, Skarpet nadal był dochodzący. Mocno i często dochodzący
gdyż potrafiłam znaleźć go pod drzwiami już o 5 rano. Siedział sobie na dywaniku lub po prostu spal w najlepsze, czekając kiedy wyjdzie miska.
Z czasem zaufał nam
Nawet pozwalał się "glasknac" zazwyczaj kiedy wychodziła miseczka z jedzonkiem, byle nie było tych czułości za dyzo
Nie chcial sie udomowic, pozostal wolnym duchem, takim, jakim sie urodzil.
Czasem znikał na dzień czy dwa, wracał z poszarpanym uchem, podrapanym pyszczkiem.... nie pozwalał sobie oczyścić czy zdezynfekować ran, i trzeba było to uszanować, zwykle były to niewielkie ranki po walkach samców, z którymi sam dawał sobie rade.
Jakies 2 tygodnie temu zniknął na 2 dni ale bywało już tak- kocie amory a potem pojawiał się chudy i głodny....Tak tez było i teraz.
Przypadkiem maż zauważył, ze coś "wsmyknelo" się do garażu, poszliśmy zobaczyć, Skarpet leżał na podłodze, jakby lekko wystraszony, trochę brudny (zawsze miał nienaganne białe skarpety po których rozpoznawaliśmy go w ciemnościach) ale w pełni mobilny, żadnych widocznych ran, dal się dotykać, dostał miseczkę i wszystko wróciło do normy.... był, jadł, pil.
3 dni temu zniknął znowu, dziś był 4 dzień i znowu maz zauważył jakiś ruch przy garażu, poszliśmy .... Skarpet leżał na podłodze, wzrok miał mętny, chyba nie był już w pełni przytomny, w okolicy nosa miał zaschnięta krew, był bezwładny, tylko po ruchu boków było widać, ze oddycha.... nie reagował na głos. Po kilku minutach wydal z siebie dwukrotnie dźwięk .... nie chciałabym usłyszeć już nigdy czegoś takiego, leząc na boku próbował wstać, nie dal rady, machał łapkami kręcąc się na leżąco,dyszał chrapliwie, położyłam mu rękę na karku i mówiłam do niego tak jak zawsze, uspokoił się, tylko drgały mu łapki, leżał spokojnie, westchnął głęboko i przesłał oddychać. Trwało ok 10 minut.
Po 13 pochowaliśmy Skarpetka. Spi we wspólnym grobiku z Cavie.
Tu meldował się po miskę.
Czasem trzeba było poczekać i się przysnęło
Z Pusia często baraszkował na podwórko zwłaszcza wieczorami
Spij spokojnie, dziękujemy, ze nas pokochałeśDodam, ze w mojej okolicy tj. woj. wielkopolskie w miejscowości Ostrówek powstał cmentarz dla zwierząt. Znajdzie się go wpisując w Google Ostatni Spacer cmentarz. Nie zycze nikomu, ale.....